niedziela, 8 czerwca 2014

Epilog: Istny cyrk!

CRISTINA

   Nadszedł czas świąt, ten magiczny czas. Pierwszy dzień spędziliśmy w Barcelonie z jednymi dziadkami, a późniejszy czas postanowiliśmy spędzić w Maladze. Tak było w kratkę, rok w rok. Jedne święta dłużej w Barcelonie, drugie w Maladze. Tak to jest, gdy jedni rodzice mieszkają na jednym końcu kraju, a drudzy na drugim. Bliźniaki pomimo już swoich osiemnastu lat, lubiły odwiedzać dziadków... No dobra, Rafaela zawsze ciągnęło tam nie tylko do dziadków, więc weekendy często tu spędzał. Victor miał już 11 lat i faktycznie coraz bardziej przypominał Thiago. 
  Obiad i połowę popołudnia pierwszego dnia pobytu w Andaluzji spędziliśmy u moich rodziców, a później ruszyliśmy w odwiedziny do Loli i Isco. 
 Od razu na dzień dobry dzieci wyparowały z domu, no prawie wszystkie... Raf i Maria zaproponowali, że wyjdą na rynek. Widać było, że coś kombinowali, ale dla nie poznaki zabrali Rosario, Victora, Alvaro, Fan i Tulio. Leo i Nalie, czyli najmłodsze i ostatnie pociechy Alarconów chciały zostać w domu. I tak siedzieli w swoim pokoju i się bawiły, a nasza czwórka siedziała w salonie i wspominaliśmy stare czasy, gdy jak to mówią - byliśmy piękni i młodzi. 
   - Kiedy to wszystko tak zleciało, co? - zaśmiałam się do nich. 
   - Nie mam pojęcia. Nie mogę uwierzyć, że mam już 40 lat - mruknęła Lola i wtuliła się w ramię męża.
   - No proszę cię! - zaśmiałam się i wtuliłam w ramię mojego męża, jednego z trenerów w szkółce La Masi, który przy okazji ma Vicotra pod swoim bacznym, ojcowskim okiem. 
   - Ale taka prawda. Codziennie muszę jej powtarzać, że jest piękna, bo inaczej czuje się staro - odezwał się Isco, za co dostał po głowie.
   - Dzieci cicho, ja i tak tu jestem najstarszy, a nie lamentuje jak wy - Thiago pokręcił głową.
   - Kobiety to bardzo przeżywają. Ja tam się tym nie przejmuje - Alarcon wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko.
   - No, bo z facetami jest inaczej niż z nami! - oburzyłam się na żarty.
   - Właśnie. My przynajmniej przez całe swoje życie nie latamy za piłką - Lola pokazała im język.
   - Ale latacie za nami - wyszczerzył się Isco i wtedy do domy wpadła nasza banda. No dobra, nie było ich ze dwie godziny. Nie wiem czy mieli to jakoś uzgodnione, czy coś, ale najmłodsi od razu rozbiegli się na górę, a Ros, Maria i Rafael zostali w progu pokoju.
   - No to zaczynamy przedstawienie. - mruknęła moja córka i usiadła obok mnie, kładąc głowię na moim ramieniu. - Trzymaj tatę - szepnęła mi na ucho, a ja dosyć mocno się zdziwiłam. 
   - Co tam, dzieciaki? - zapytała Lola.
   - Mamo, nie jesteśmy już dziećmi - mruknęła Maria i przewróciła oczami. Razem z Rafą podeszli do nas bliżej. - Musimy wam o czymś powiedzieć.
   - Stało się coś? - zdziwił się Thiago i spojrzał pytająco na naszego syna. 
   - Stało - ten pokiwał głową i ścisnął dłoń swojej dziewczyny.
   - Tato, tylko nie krzycz - Maria zwróciła się do Isco, który milczał. - Jestem w ciąży - powiedziała, zamykając oczy. Nastała chwilowa błoga cisza. Ja, Thiago, Lola i Isco nie mogliśmy uwierzyć, a jedynie Rosario patrzyła na to jak na jakiś teatrzyk. Musiała o wszystkim wcześniej wiedzieć. 
   - Alcantara coś ty zrobił mojej córce?! - wykrzyczał Isco. - To wy w ogóle już seks uprawiacie?!
   - Tato, miałeś nie krzyczeć - szepnęła jego córka.
   - Jak mam nie krzyczeć?! Maria, masz 18 lat! - krzyczał. Całe szczęście, że Lola trzymała go za rękę.
   - Rafael - zaczęłam spokojnie i spojrzałam na niego. - Naprawdę zostaniecie rodzicami? 
   - Tak - skinął głową. - I zdecydowaliśmy się na ślub.
   - Zaraz, zaraz - odezwał się Thiago, kręcąc głową. - Wy to wszystko przemyśleliście? Nie za szybko? Jesteście młodzi! 
   - Ale się kochamy. I będziemy mieli dziecko - uśmiechnął się lekko.
   - Dzieci mają dzieci - prychnął pod nosem Isco.
   - Przypominam ci, że ty też mnie spłodziłeś, gdy byłeś młody! - warknęła w jego stronę Maria.
   - Coś ty powiedziała?! - momentalnie wstał. - Własnemu ojcu będziesz kazania prawiła? Ja z twoją matką byliśmy już po ślubie i mieliśmy trochę więcej lat! A na dodatek oboje na siebie zarabialiśmy. 
   - Isco, przestań! Przecież im pomożemy! - odezwała się Lola. 
   - No jasne! Gówniarze sobie myślą, że jak mają bogatych rodziców to mogą robić co chcą! - ciągle krzyczał.
   - Isco! - krzyknęłam i wstałam. - Bo pewnie gdyby tobie się przytrafiło to twoi rodzice by ci nie pomogli?
   - No nie wierzę, teraz będziecie się kłócić nawzajem? - odezwał się Rafael, który ciągle trzymał za dłoń Marię. 
   - No tak - pokiwał głową. - Teraz ich jeszcze pogłaskajcie po głowach i mówcie, że dobrze zrobili! 
   - Nikt nie mówi, że dobrze zrobili, no ale stało się - powiedział Thiago i spojrzał na tamtą dwójkę.
   - Tato, ty też zrobiłbyś mi taką scenę gdybym tam siedziała? - wtrąciła Ros, patrząc na swojego ojca. 
   - Nie wiem, Ros - mruknął tylko.
   - Ja w to nie wierzę! - prychnął Isco i przejechał dłonią po twarzy. - Muszę się napić - dodał i wyszedł z salonu. Spojrzałam wtedy na syna i Marię, która miała łzy w oczach, a chłopak ją przytulał. Jedynie cicho westchnęłam i popatrzyłam na Lolę.
   - Słoneczko, nie przejmuj się ojcem. Wiesz jaki on jest - powiedziała i wstała z kanapy. - Pójdę do niego, aby nie zrobił głupoty. Jutro ma przecież konferencję w klubie.
   - Zostaw - powiedział Thiago, wstając. - Ja za nim pójdę - ruszył, po drodze klepiąc po ramieniu Rafe.            
    - Nie musicie brać ślubu ze względu na dziecko. Nikt was do tego nie zmusza - odezwała się Lola, która wróciła nas swoje miejsce. Poklepała miejsce obok siebie i Maria usiadła obok niej, a Rafa obok mnie.
   - Chyba pójdę zobaczyć co u dzieciaków - powiedziała lekko zmieszana Ros i wyszła z pomieszczenia.
   - Ja z waszym ojcem też jeszcze nie byłam po ślubie, gdy się urodziliście. - powiedziałam do syna. 
   - Wiem, ale chcemy być razem - odpowiedział spokojnie. 
   - Ale to nie przeszkadza w byciu razem - pokręciłam głową.
   - No i Cris z Thiago są tego przykładem - dodała Lola. - Ożenili się dopiero rok później. 
   - Nie wiem, mamo. Boję się reakcji taty na to wszystko kiedy ochłonie - mruknęła smutno Maria.
   - Będzie dobrze. Thiago z nim pogada. - powiedziałam i najpierw spojrzałam na dziewczynę, później na syna i lekko pokręciłam głową. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że już zostanę babcią!
   - Niczym się nie martwicie. Isco jest wybuchowy, ale ja umiem nad nim zapanować - Lola uśmiechnęła się lekko i przytuliła córkę. - Będzie teraz zajęty posadą trenera w klubie, więc spokojna głowa. Ja się wszystkim zajmę.
   - Dzięki mamo - kiwnęła głową i uśmiechnęła się lekko do Rafaela. Pamiętam jak lata temu śmialiśmy się z nich, że coś pomiędzy nimi będzie i jest... Nawet bardzo dużo! I znów ten istny cyrk!


ISCO

   Kiedy Maria zakomunikowała nam, że jest w ciąży o mało nie padłem na zawał. Moja mała córeczka w ciąży?! Nie mogłem w to uwierzyć. Poniosły mnie emocje, jak zwykle. Ale chyba to nic dziwnego. Maria i Rafa mieli dopiero po 18 lat. Cały świat stał przed nim otworem, a oni zaliczyli wpadkę. W ogóle zdziwił mnie fakt, że uprawiają już seks!
  Wyszedłem z salonu i skierowałem się do swojego biura. Od kiedy zostałem trenerem Malagi spędzam tam dużo czasu. Otwarłem butelkę whiskey i wziąłem porządnego łyka. Po chwili dołączył do mnie Thiago.
   - Stary, podziel się - mruknął, a ja podałem mu butelkę.          
   - Co o tym wszystkim sądzisz? - zapytałem i spojrzałem na niego. 
   - Myślę, że to o dużo za wcześnie, ale to nasze dzieci. Potrzebują naszego wsparcia.
   - No, ale ja sobie w ogóle nie wyobrażam, że moja córka była już w facetem. - pokręciłem głową.
   - Wiesz, teraz młodzież szybciej dorasta - zauważył i upił kolejny łyk. Oddał mi butelkę. 
   - Najchętniej to zamknąłbym ją w pokoju i dał szlaban do końca życia!
   - Jak gdyby już nie patrzeć to oni już są pełnoletni - podrapał się po głowie. 
   - Chyba przesadziłem, co? - spojrzałam na niego i upiłem łyk.
   - Chyba trochę - skinął głową. - Powinniśmy im teraz pomóc, a nie krzyczeć. Już przecież i tak nic nie zrobimy. 
   - Ale ja się po prostu wkurzyłem! Nie wiem jak ja to przeżyje - przejechałem dłonią po twarzy.
   - Nie masz wyjścia. Zostaniemy dziadkami - pokręcił nosem i upił łyk. - I tak będę musiał sobie jeszcze porozmawiać z tym swoim synem.
   - A ja z Marią, ale tak na spokojnie.
   - Tylko w twoim przypadku to na serio powinno być na spokojnie.
   - I będzie - pokiwałem głową. - Zabiorę ze sobą żonę i porozmawiamy z nią. W końcu zostaniemy dziadkami - uśmiechnąłem się lekko.
   - Trochę mnie jeszcze zastanawia ta wizja ich ślubu - mruknął.
   - Przejdzie im - machnąłem ręką. - Teraz tak gadają, bo bali się naszej reakcji.
   - Może i racja... - pokręcił głową. - Cris mnie zabije - zaśmiał się i wskazał na w połowie już pustą butelkę.
   - Nie wiedziałem, że boisz się swojej żonki - zaśmiałem się cicho.
   - Nie chodzi o to - uśmiechnął się. - Trochę się zdziwi, gdy poczuje ode mnie alkohol.
   - W tej sytuacji wypada, Thiago - mruknąłem i znów się napiłem.
   - Opijamy wnuka? - zaśmiał się, a ja podałem mu butelkę.
   - Chyba nie mamy wyboru - jęknąłem.
   - Isco, będzie dobrze - poklepał mnie po ramieniu.
   - To moja malutka córeczka. Nie spodziewałem się, że tak szybko zostanę dziadkiem!
   - Ja też nie! Zaskoczyli nas.
   - Przecież ja sam mógłbym zostać jeszcze ojcem - zaśmiałem się cicho.
   - Lola to już na serio by cię utłukła - zaczął się śmiać.
   - Przecież bliźniaki urodziły się już dawno temu - puściłem do niego oczko. - Muszę to przemyśleć!
   - Oj ty głupku... - pokręcił głową. - Lepiej nastawiaj się na bawienie wnuka, a nie.
   - Racja. Myślisz, że to będzie chłopiec? - wyszczerzyłem się.
   - Tak jakoś w mojej rodzinie zawsze pierwszy był chłopiec. Mój ojciec, ja i mój Rafa - spojrzał na mnie.
   - No to zobaczymy. Oby był chłopiec!
   - Zobaczymy. - odparł. - Byle wszystko było w porządku i dali sobie radę.
   - Z naszą pomocą na pewno dadzą.
  
THIAGO

    Gdy wyszliśmy z gabinetu Isco i pojawiliśmy się z powrotem w salonie, Isco zabrał Marię i Lolę na górę do sypialni, by pogadać, a ja z Cris i naszym synem zostaliśmy w salonie. Cristina od razu wyczuła, że coś wypiłem, bo dziwie na mnie popatrzyła, ale to już nie było ważne w tym momencie. Ważne było by porozmawiać poważnie z Rafaelem. Ja usiadłem po jednej stronie chłopaka, a moja żona po drugiej, siedzieliśmy bokiem, by na niego patrzeć.  
   - Rafa, wiesz, że nie musicie się z niczym śpieszyć. I my, i rodzice Marii wam pomożemy. - zaczęła Cris. 
   - Wiem. I chciałbym zabrać ze sobą Marię do Barcelony, bo przecież trenuję, ale nie wiem co na to wszystko wujek Isco. - mruknął pod nosem.
   - To mu się na pewno nie spodoba, ale powinien zrozumieć. Sam zabrał ciocię Lolę do Madrytu - powiedziałem.
   - Wiem - skinął głową. - Chcę się po prostu nią zaopiekować. 
   - I to stawia cię w bardzo dobrym świetle. Cieszymy się, że jesteś taki odpowiedzialny - Cris pogłaskała go po ramieniu.  
   - Miałem po prostu dobry wzór do naśladowania - zaśmiał się i spojrzał na mnie. 
   - Tylko ja nie spłodziłem dziecka w tym wieku - przewróciłem oczami i zaśmiałem się cicho. - Ale zastanów się nad tym ślubem.
   - Sami jeszcze musimy o tym porozmawiać - skinął głową. - To jednak jest decyzja, nie? 
   - I to bardzo poważna. Jesteście tacy młodzi - jęknęła moja żona.
   - Wiem, ale jesteśmy razem i... - wzruszył ramionami. - Stało się. Chwilę myśleliśmy nad tym, jak wam o wszystkim powiedzieć.  
   - A który to miesiąc? - zapytałem.
   - Połowa drugiego - odparł ze spuszczoną głową. 
   - No to nieźle. Dobrze, że już chociaż pełnoletni byłeś - odpowiedziałem mu.       
   - Jak wpadliśmy to już byłem - podrapał się po głowie z lekkim uśmieszkiem. 
   - Ja się boję myśleć od kiedy wy razem sypiacie - odezwała się Cris.
   - Tak, więc mamo nie pytaj - pokręcił głową, a ja sam zaśmiałem się pod nosem.
   - Dobrze, że wcześniej wam się nie przydarzyło - poklepałem go po ramieniu. 
   - Bo inaczej wujek Isco by mnie zabił! 
   - Znając Isco, nie zaprzeczę - pokręciłem głową. 
   - Ale chyba nie będzie nas chciał rozdzielić, co? - zapytał mnie mój syn.
   - Myślę, że już zdążył sobie to przetrawić i pogodzić - uśmiechnąłem się do niego i spojrzałem po chwili na swoja żonę. Przejmowała się tym wszystkim.  
   - No to dobrze - uśmiechnął się i również spojrzał na Cris. - Mamo, nie martw się tym wszystkim. Jakoś damy sobie radę.
   - Wierzę w to, bo wyrosłeś na super, no praktycznie już faceta - zaśmiała się. 
   - Potrzebuje was teraz - złapał nas za dłonie. - I dziękuje, że nie wpadliście w taki szał jak ojciec Marii.   
   - Nie ma sprawy, synu - poklepałem go po ramieniu, a on najpierw przytulił swoją matkę i później mnie.
  
LOLA

   Udałam się razem z mężem i córką na górę, do naszej sypialni. Widziałam, że Isco wlał w siebie trochę alkoholu, ale przymknęłam na to oko. Musiał jakąś odreagować tą bombę, która na nas spadła. Usiadł na łóżku i przygarnął mnie do siebie, a Maria usiadła na krześle, które stało przy mojej toaletce. Było widać, że jest zestresowana i smutna z powodu swojego ojca. Isco źle zareagował, ale powinna się z tym liczyć.
   - Więc, jak ty sobie to wyobrażasz? - zapytał, spoglądając w jej stronę. 
   - Chcę być z Rafą i przede wszystkim urodzić jego dziecko - powiedziała patrząc pewnie na niego. 
   - Tylko mi tu nie pyskuj - odwarknął.
   - Isco, spokojnie - szepnęłam i pogłaskałam go po dłoni, na której miał obrączkę.
   - Po prostu odpowiadam - mruknęła ciszej. - Tato zrozum to - poprosiła. 
   - Próbuje, ale to nie jest takie łatwe. Jesteś moją córką i chce wszystkiego co najlepsze dla ciebie - pokiwał głową i mocno mnie przytulił. - Miałaś racje, że mama i ja również mieliśmy wcześnie dziecko, ale oboje skończyliśmy już szkoły i mogliśmy pracować. A ty?
   - Też skończę, ale już z brzuszkiem - uśmiechnęła się lekko. - I chciałabym być blisko Rafaela - zaczęła niepewnie temat. 
   - Nawet nie ma takiej opcji - odpowiedział od razu.
   - Ale Isco - zaczęłam i posłałam mu groźne spojrzenie. - Kochają się i będą mieli dziecko. Dlaczego więc mają żyć osobno?
   - Rafa powiedział, że chce mnie zabrać ze sobą do Barcelony i tam skończyłabym ten ostatek szkoły. 
   - A twój ojciec mówi, że zostajesz w Maladze - powiedział poważnie mój mąż. 
   - Ale Rafa gra w Katalonii, a chcę być przy nim! - jęknęła. 
   - A przy rodzicach to już nie?! - prychnął zły.
   - Ale skarbie, oni się kochają! Nie zapominaj, że my też chcieliśmy mieszkać ze sobą, chociaż moi rodzice nie byli zadowoleni. Proszę, zgódź się dla mnie - mruknęłam mu cicho do ucha.                 
   - Ja nie wiem czy Cris i Thiago się na to godzą. 
   - Isco, są naszymi przyjaciółmi i rodzicami Rafy. Na pewno się zgodzą - powiedziałam i spojrzałam na niego. Widziałam, że powoli się łamał. Isco jest wybuchowy i uparty, ale dla mnie jest w stanie zrobić wszystko. - Więc jak, mój mężu? 
   - Sam już nie wiem - zaczął kręcić nosem. - Ale jakby coś ci się działo, wracasz szybko do Malagi! - uniósł palec do góry. 
   - Jasne, tato - uśmiechnęła się lekko.
   - Jestem z ciebie taka dumna - zwróciłam się do męża i wstałam. Podeszłam do córki i mocno ją przytuliłam. - Niczym się nie martw. Wszystko załatwię. Z tatą też, bo mam swoje sposoby - puściłam do niej oczko.
   - Okej, nie wnikam - zaśmiała się. 
   - Jestem za młody na bycie dziadkiem - powiedział z wyrzutem Isco. - Przecież sam mógłbym jeszcze zostać ojcem! - dodał po chwili.
   - Ale nie zostaniesz! - odparłam szybko, mierząc go wzrokiem. 
   - Porozmawiamy o tym w nocy - puścił do mnie oczko.
   - Czuje się zgorszona, tato. Jesteście obleśni!
   - Wy też jakoś to dziecko zmajstrowaliście, prawda? - spojrzał na nią. 
   - No tak - skinęła nieśmiało głową.
   - Więc przestań mi tu psioczyć - wstał i podszedł do nas. 
   - Cieszę się po prostu, że już nie krzyczysz - uśmiechnęła się lekko. 
   - Twoja mama potrafi zdziałać cuda. Mam nadzieje, że Rafa kocha cię tak samo jak ją - powiedział i przytulił mnie od tyłu.            
   - Przecież od dziecka trzymaliśmy się razem i tak już zostało. 
   - Ale to może być tylko przyzwyczajenie. Kochanie, różnie to bywa, a ja nie chce byś cierpiała - spojrzał na nią.
   - Tato, nawet jak nie widzę to jeden dzień to tęsknię, a gdy jest obok czuję się bezpiecznie - spojrzała na niego. - Może i to jest przyzwyczajenie, ale go też kocham.  
   - No dobrze, dobrze. Rozumiem to - mruknął i wyciągnął ręce w jej stronę. - Chodź tu do mnie. 
  Przytuliła się do swojego ojca, a ja na ten widok szeroko się uśmiechnęłam. 
   - Chodźmy już może na dół, co? Alcantarowie już pewnie też pogadali. - pomasowałam ramię córki.  
   - Jasne - odpowiedział mój mąż i złapał nas za dłonie. - A wyprasujesz mi później koszulę na spotkanie?
   - Już to dawno zrobiłam - przewróciłam oczami i skierowałam się w stronę drzwi.   
   - A no to dziękuję - wyszczerzył się i zeszliśmy na dół, gdzie Rafa śmiał się z czegoś z Thiago. Gdy nas zauważył, od razu uśmiechnął się do mojej córki.  
   - I jak? - zapytał niepewnie, patrząc się na nią.
   - Jeśli twoi rodzice się zgodzą, to Maria może zamieszkać w Barcelonie - odezwał się Isco.
   - Może zamieszkać z nami. Nic jej nie będzie - uśmiechnął się Thiago. 
   - No to dobrze. To chyba już wszystko mamy ustalone? - zapytałam i uśmiechnęłam się lekko.
   - Myślę, że tak - Cris skinęła głową. 
   - No to ja znikam do kuchni, by podgrzać jedzenie, a wy siadajcie do stołu. Zawołajcie dzieciaki - powiedziałam i ruszyłam w stronę kuchni. Całe szczęście, że wszystko się tak zakończyło. Isco musiał zrozumieć, że nasza córka dorasta i musi wyfrunąć z rodzinnego domu. Lepiej byłoby, gdyby nie robiła tego w takich okolicznościach, ale trudno. Takie jest życie.
A my? Nadal kochamy się tak bardzo jak kilkanaście lat temu. Niczego nie żałowałam, bo codziennie budzę się obok faceta, którego kocham ponad życie.  

***
Tak wyszło, że dodajemy wszystko naraz :)
Nie ukrywamy, że opowiadanie jest dosyć długie, ale mamy nadzieję, że Wam się jednak podoba :)
Pozdrawiamy ;*

Sześćdziesiąt: Ale z ciebie zazdrośnik!

LOLA

   W Katarze byliśmy już ponad tydzień. Hiszpanie właśnie przeszli do finału, wygrywając z mocną Anglią. Było ciężko, nawet bardzo, ale jedyną bramkę na wagę awansu strzelił Tello. Llorena normalnie wariowała na trybunach, ale dałyśmy radę ją uspokoić. Po meczu piłkarze zdołali uprosić trenera, którym jest Xavi, o małą imprezę w hotelu. Dzieci miały iść spać pod opieką opiekunek, a my zejść na dół i dobrze się bawić.
  Przebrałam się w sukienkę, dobrałam do tego dodatki i spięłam włosy w koka. Stałam przed lustrem i głaskałam delikatnie mój brzuch, który był już dość spory. Po kilku minutach z łazienki wyszedł Isco ubrany w jeansy i białą koszulkę z kolorowymi napisami.
   - Możemy iść - uśmiechnął się szeroko i złapał mnie za dłoń.
   - A no możemy - odparłam i wyszliśmy z pokoju. Zeszliśmy na dół, gdzie zbierali się już wszyscy.  
   - Ale się dziś zabawimy - mruknął i skierował swoje kroki w stronę stolika z drinkami. Zabrał jednego, a mnie podał szklankę z samym sokiem. 
   - Ty się skarbie zabawisz - pokazałam mu język i zaczęłam wzrokiem szukać dziewczyn. 
   - Przecież ty też! Potańczymy sobie trochę - puścił do mnie oczko i wskazał palcem na dziewczyny.
   - No dobra - uśmiechnęłam się do niego i ruszyłam z nim na parkiet. Aktualnie były tam też dziewczyny ze swoimi piłkarzami. Isco dopił swojego drinka i odstawił moją oraz swoją szklankę na stolik. Chwycił mnie za dłoń i zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki. Zawsze, kiedy chodziliśmy na takie imprezy schodziliśmy z parkietu ostatni. Isco uwielbiał tańczyć, ale nie jest to równoznaczne z tym, że potrafi to robić.      
   - Jak myślisz, uda nam się w finale tym razem? - zapytał cicho. 
   - Jeśli zagrasz to na pewno - pokiwałam twierdząco głową.
   - Bardzo się cieszę, że moja żona we mnie wierzy - cmoknął mój policzek. 
   - Chociaż do najmłodszych już nie należysz - zaśmiałam się cicho.
   - No dzięki! - spojrzał na mnie. - Ale czuję się jakbym nadal miał te dwadzieścia jeden lat, gdy cię poznałem. 
   - Nadal to pamiętasz? - zapytałam, lekko się uśmiechając.
   - No to pewnie! - wyszczerzył się. - Jak to Marc przywalił piłką Cristinie, a ty potem napisałaś mi swój numer na ręce. 
   - Bo sam chciałeś. Miałam się tam nie spotykać z żadnym chłopakiem! - wbiłam swój palec w jego klatkę piersiową.
   - Troszeczkę ci to nie wyszło - zaśmiał się. 
   - Bo to twoja wina. Jakbyś mnie zostawił w spokoju to nic by się nie stało!
   - Oj nie mów tak - przewrócił oczami. - Tak łatwo bym nie odpuścił, a poza tym nie miałabyś wtedy tak wspaniałego życia jakie masz ze swoim ukochanym mężem. 
   - A może miałabym lepsze? - rzuciłam zadziornie i uśmiechnęłam się szeroko.
   - No skarbie, nie można mieć lepszego - poruszył brwiami i obrócił mnie wokół mojej własnej osi.  
   - Mieszkałabym w Nowym Jorku. Z Noelem i może mielibyśmy dziecko albo i nie - droczyłam się z nim.
   - I tak jestem lepszy. Ze mną będziesz miała już szóstkę, a nim chcesz jedno... 
   - Ale ty się o niego wściekasz - zaśmiałam się cicho. - On ci nawet do pięt nie dorasta. Jesteś najlepszy! 
   - No ma się rozumieć! On był dupkiem! 
   - Może trochę, bo mnie zdradzał, ale tak to był całkiem w porządku. Pomagał mi zapomnieć o tobie.
   - I przez to go nie lubiłem - prychnął i mnie przytulił. 
   - Ale z ciebie zazdrośnik - pocałowałam go w usta. - Pójdę do dziewczyn - wskazałam głową na stolik, przy którym siedziały.
   - Okej, to ja idę do kolegów - cmoknął jeszcze mój policzek i rozeszliśmy się w dwie strony. 
   - Co tam, dziewczyny? - zapytałam i usiadłam obok Cris. - Jak się bawicie?
   - A w porządku. - odparła Cristina z uśmiechem.
   - Możemy sobie w końcu tak na luzie posiedzieć - zaśmiała się Lisa. 
   - Racja - skinęłam głową i spojrzałam w stronę parkietu. Teraz okupowała go sama młodzież.
   - My tak szaleliśmy kilka lat temu - wskazała tam Viola. 
   - Teraz nasi mężowie wolą pić - przewróciłam oczami.
   - Nie no, nie rób z nich takich znów pijaków - wyszczerzyła się Llorena. 
   - Ciekawe w jakim stanie wrócą do pokoi - wzruszyłam ramionami i spojrzałam w ich stronę.
   - Może nie będzie tak źle - powiedziała Maite z uśmiechem. 
   - Oby - pokiwałam głową. - Gdzie spędzacie wakacje? 
   - My jeszcze o tym nie myśleliśmy, tak szczerze mówiąc. Dzieciom marzy się Disneyland - zaśmiała się Cris. 
   - Thiago się ucieszy - wyszczerzyłam się.
   - Tak, dzisiaj go bliźniaki już oświeciły - pokiwała głową. 
   - No to ciekawie - uśmiechnęłam się lekko. - Mnie czeka przeprowadzka.
   - Lola, wracasz na stare śmieci - uśmiechnęła się Viola. 
   - I bardzo mnie to cieszy! Malaga to piękne miasto.
   - Potwierdzam, ale teraz chyba nie chciałabym się ruszać z Barcelony - uśmiechnęła się Cris. 
   - Mnie też było dobrze w Manchesterze, ale chyba oboje chcemy już wrócić do Hiszpanii - uśmiechnęłam się lekko.
Rozmawiałyśmy jeszcze tak z dobrą godzinę. Głównym tematem naszej rozmowy były dzieci, bo każda z nas miała już co najmniej jedno. Miałyśmy w planach też poplotkować o naszych mężczyznach, ale oni zaszczycili nas swoją obecnością. Każdy z nich usiadł obok swojej kobiety.
   - Jak mniemam, nasze kobiety nas obgadują - zaśmiał się Cristian. 
   - Nie, wcale nie - zaśmiała się cicho Llorena.
   - No tak, tak - pokręcił głową i pocałował ją w policzek. 
   - Może trochę - wyszczerzyła się Maite.
   - Czyli miałem rację! Ja ją zawsze mam! - wyszczerzył się Tello.
   - No oczywiście Cris - Cristina pokręciła głową ze śmiechem. 
   - Lola, kotku, chodźmy na górę - Isco wyszeptał mi do ucha i poczułam jak mnie przytula.
   - Chciałabym jeszcze zostać z nimi - odparłam i spojrzałam na niego. To było widoczne, że chyba przekroczył limit drinków. 
   - No ale Lola, jeszcze się nie nagadałyście? - uśmiechnął się cwanie.
   - Oj Isco, nie narzekaj - przewróciłam oczami. 
   - Kotku, nie daj się prosić - nie dawał za wygraną.
   - Co ty chcesz robić w tym pokoju, co? - zaśmiałam się. 
   - To chyba wiadome - spojrzał na mnie i wsunął dłoń pod moją sukienkę. - Pragnę cię - nachylił się i wyszeptał mi to do ucha.
   - Kochanie, nie jesteśmy sami - zaśmiałam się nerwowo i wysunęłam jego dłoń widząc, że Marc śmieje się pod nosem. 
   - Ale możemy być. Wystarczy stąd wyjść i iść do pokoju - wyszczerzył się.
   - Isco, a możesz się na razie uspokoić? 
   - A obiecujesz, że zaraz pójdziemy? - spojrzał na mnie, a ja skinęłam głową. I tak wiedziałam jak to się skończy. W drodze do pokoju nie będzie mógł się ode mnie odkleić, a jak tylko pójdę do łazienki pod głupim pretekstem to zaśnie na łóżku.   
   - Nie chce mi się już tu siedzieć - mruknął Montoya. - Te lata zabaw już chyba nam minęły - podrapał się po głowie. 
   - O tym samym mówiłem mojej żonie - wyszczerzył się do niego Isco. - My też już pójdziemy, prawda kochanie? 
   - Chyba nie mam już wyjścia, co? - zaśmiałam się i spojrzałam na przyjaciół. 
   - Idź, idź. Bawcie się dobrze - powiedział Marc i puścił do nas oczko.
   - Będziemy - wyszczerzył się Isco i oboje wstaliśmy z naszych miejsc.  - I co sobie oni teraz o nas myślą, co? - jęknęłam i chwyciłam jego dłoń. Całe szczęście, że jeszcze potrafił prosto iść.
   - Że jesteśmy bardzo szczęśliwym małżeństwem - palną z szerokim uśmiechem, który nie schodził mu z twarzy.                           
   - Dzieci są w pokoju z opiekunką - uświadomiłam go, a on na chwilę przystanął i przyciągnął mnie do siebie.    - Nie szkodzi. Możemy iść do mojego pokoju - mruknął i zaczął mnie całować.
   - Oj Isco... - zaśmiałam się, gdy on przyparł mnie do ściany i zaczął całować moją szyję. Nagle drzwi z pokoju obok się otworzyły i wyszedł z niego sam Hernandez. Odepchnęłam Isco, a ten zrobił wielkie oczy na moją reakcję. Xavi tylko zaczął się śmiać i pokręcił głową. Ruszył w kierunku wind. 
   - Trener sam był na takich turniejach i wie jak to jest. Chodź, kochanie - złapał mnie za dłoń i zaprowadził do swojego pokoju. Gdy tylko przekroczyliśmy próg pokoju, Isco od razu zaczął mnie całować, a dłonie błądziły po moich plecach.
   - Isco, muszę do łazienki. - zaśmiałam się.        
   - Poczekam w łóżku - puścił do mnie oczko, a ja skierowałam się do pomieszczania obok. Teraz jedynie muszę tam troszkę dłużej zabawić, żeby Isco słodko zasnął, żebym mogła się na spokojnie położyć i zasnąć. 

CRISTINA

   Finałowy mecz w Katarze, który Hiszpanie rozgrywali przeciwko reprezentacji Argentyny był dosyć emocjonujący, bo pierwsze, to był ostatni mecz Lionela Messiego w biało-błękitnych barwach, a poza tym skończył się wynikiem 1-1, po bramkach Alvaro Vazqueza i właśnie Messiego. W dogrywce nie padł żaden gol, a to wszystko miały rozwiązać rzuty karne. Najpierw podszedł Alvaro Morata, który zdobył gol, później udało się również i Messiemu. Później Tello i Di Maria również zdobyli po bramce. W trzeciej turze nie udało się Roberto ani reprezentantowi Argentyny. Późnej był Isco, któremu się udało, słupek od Argentyny, a do piątej kolejki podchodził nie kto inny, jak mój ukochany mąż. Strzelił, nie dając już szans przeciwnikowi. Na boisku utworzyła się jedna bordowa grupka, czyli piłkarze, przytuleni do siebie, skaczący wysoko i cieszący się z wygranej. 
 Minęło trochę czasu, gdy rodziny mogły wejść na boisko i pogratulować czempionom czy po prostu potrzymać lub zrobić sobie zdjęcie z wygranym trofeum. Na naszym rodzinnym zdjęciu Victor został wpakowany do pucharu, a bliźniaki przykucnęły przy nas. Najlepszy moment był i tak, gdy Marc naśmiewał się Isco, ze oni to się już za chwilę w kadrze nie zmieszczą... 
 Później stanęliśmy wszyscy w grupce z szerokimi uśmiechami na twarzach, rozmawiając. 
   - Kurde, drużyna z nami w składzie to jednak jest niepokonana - zamyślił się Bartra.  
   - Tak, tak. Zgadzam się - pokiwał głową Thiago.
   - Ponieważ jesteście najlepsi - zaśmiałam się wtuliłam w jego bok.
   - W końcu wiedziałyśmy za kim się oglądać, nie? - wyszczerzyła się Llorena. 
   - Dokładnie. Dobra partia - Lola roześmiała się perliście.
   - Sławni, bogaci, uzdolnieni... Czego chcieć więcej? - powiedziała Viola, obserwując Daniela, który biegał za innymi dziećmi.
   - Ktoś tu chyba mówi o mnie - nagle za nami pojawił się Rafinha ze swoją córeczką na rękach i Katiną u boku. - Gratuluję panom, gratuluję szanownemu braciszkowi... Nam po prostu w tym roku się nie udało. - pokręcił głową. 
   - Rafa, proszę cię - zaśmiał się Isco i zabrał na ręce małego Tulio.
   - No co? To, że z wami przegraliśmy jednym golem to był wypadek przy pracy! I ten ciołek mnie sfaulował wtedy! - spojrzał groźne na swojego starszego brata, a Thiago się roześmiał. 
   - To taka zdrowa rywalizacja - westchnął Marc.
   - Racja, a ten jęczał przez pół wieczora, bo Thiago go troszeczkę poobijał. - śmiała się Katina.
   - Jest młodszy to może trochę oberwać - wyszczerzył się starszy Alcantara. 
   - Właśnie. Wy chyba już kończycie swoją przygodę z reprezentacją? - spojrzał na nich.
   - Ee, ja tam bym mógł do pięćdziesiątki grać - Bartra machnął ręką.
   - Zobaczymy jak długo będziemy powoływani - dorzucił Thiago. 
   - Takie zdolniachy jak my, to będą grały przez wiele, wiele lat - wyszczerzył się Isco.
   - Aha, dopóki nie będzie cię łypać w kręgosłupie, a już zaczyna - dobiła go Lola.  
   - Ty zawsze wiesz jak mnie pocieszyć, kochanie - mruknął i ucałował ją w policzek.
   - Reprezentacja reprezentacją, ale w klubach to nadal będą cudnie grać - uśmiechnęłam się i wzięłam na ręce Victora, który ciągle dreptał pomiędzy nami. 
   - Moja żona dobrze mówi - Thiago objął mnie ramieniem.
   - Bo pewnie jakbyś inaczej powiedział, to dostałbyś po głowie - zauważył Marc i sam dostał od Violi. - Tak jak ja przed chwilą - skrzywił się. 
   - Żeby baby nas biły. Do czego to doszło? - zapytał Isco i wtulił się w żonę.
   - E milusiński, jak będzie trzeba to ty też dostaniesz - wyszczerzyła się Rosales. 
   - Tak, tak. Też cię kocham - wpił się zachłannie w jej usta. 
   - Doszły mnie słuchy, że dzieci ciągnął was do Francji - wyszczerzył się do nas Rafa. - Myszka Miki, Mini, Donald i te sprawy. - ciągnął.
   - To ty lepiej poczekaj jak Alba urośnie - Thiago wskazał na swoją chrześnice. 
   - Mamo! My też chcemy! - zawołała Maria.
   - Dzięki, Rafa. Wielkie dzięki - syknął w jego stronę Alarcon. 
   - Nie martw się, ja cię zabiorę - wyrwał się nasz mały Rafael i pocałował Marię w policzek. Wszystkim dosłownie opadła koparka, a jedynie duży Rafa zaczął się szczerzyć.
   - O fuck, moja krew! - zawołał i schylił się, by zbić z chłopcem piątką. 
   - Chyba nie jestem jedynym facetem w jej życiu - mruknął smutno Francisco, a jego żona poklepała go po plecach.
   - No to kiedy planujemy im już wesele? - zaśmiał się Bartra. 
   - Żadnego wesela! Moja córeczka nie będzie miała faceta!
   - Tato, ale ja chcę mieć narzeczonego! - Maria tupnęła nóżką i spojrzała groźnie na swojego ojca. 
   - Ale to jak podrośniesz, dobrze? Za jakieś 30 lat - puścił do niej oczko.
   - Tato, ale ty masz trzydzieści lat - spojrzała na niego niepewnie. 
   - No i jak będziesz miała tyle lat to wtedy znajdziemy ci chłopaka - odparł spokojnie. 
   - Ale Maria już ma chłopaka, prawda? - odezwała się Rosario i spojrzała na swojego brata. 
   - Właśnie, tato! - powiedziała Maria i złapała za rączkę mojego syna.
   - Thiago, trzeba już myśleć nad wykładem o antykoncepcji dla Rafy - Marc pokręcił głową.
   - Tato, co to anty... anty... To co powiedział wujek! - mały spojrzał na Thiago. 
   - To jeszcze nie będzie wam potrzebne - mruknął Isco. Trochę już pobladł. 
   - Tobie też by się chyba taki przydał - Rafinha pokazał język Alarconowi. 
   - A może nie? Bo my chcemy mieć duża rodzinę! - odparł z szerokim uśmiechem.
   - Chyba ty chcesz - Lola spojrzała na niego.
   - Ja też chcę mieć dużą rodzinę! - zawołała ich córka. 
   - O Boże. Słabo mi - westchnął Isco.
   - Isco, nie mdlej jeszcze - Marc zaczął go wachlować dłonią.
   - No ale czy ty to słyszysz? - zapytał i zabrał Marię na ręce. - Kochanie, nie myśl jeszcze o chłopcach - pocałował ją w główkę.
   - Ale ja już mam chłopaka - popatrzyła na niego wielkimi oczkami i wypowiedziała to cienkim głosikiem. 
   - Lola, trzymaj mnie - jęknął w stronę żony, a ta się roześmiała.
   - Isco, uspokój się. To są przecież na razie jeszcze dzieci. Nie wiadomo co będzie za te dziesięć lat - uśmiechnęłam się do niego. 
   - Przypominam ci, że masz jeszcze jedną córkę - Lola wyszczerzyła się do niego.                         
   - O to też się nie martw! Zacznę od jutra wpajać jej żeby nie zakochiwała się w żadnym - i wtedy w szczególności spojrzał na synka Bartry.
   - Weź się odstosunkuj, co? - warknął do niego Marc. 
   - Panowie, bo zaraz się pokłócicie. Isco, daj spokój - Lola syknęła w jego stronę.
   - Idźcie pochodzić sobie z tym pucharem - powiedziała Lola. Wygoniłyśmy chłopaków żeby świętowali z resztą, zabrali swoje pociechy i praktycznie mieliśmy z dziewczynami luz. Jedynym mężczyzną, który z nami został był Rafinha, który i tak niańczył swoją córeczkę.

Pięćdziesiąty dziewiąty: Mój ty staruszku!

 Jakiś czas później...

LOLA

  Byłam zła. Chociaż zła to może mało powiedziane, bo ja byłam wściekła. Mogłabym rozszarpać tego mojego męża na strzępy! Kiedy trzy miesiące temu okazało się, że znów jestem w ciąży o mało nie dostałam zawału. Mieliśmy już czwórkę dzieci i kolejne naprawdę nie było nam potrzebne, ale skoro już je zmajstrowaliśmy to postanowiłam urodzić. Innej opcji nawet nie brałam pod uwagi. Ale dziś okazało się, że zamiast jednego dzidziusia, my dostaniemy w pakiecie dwa! Tak, to bliźniaki!
Isco wyleciał do Kataru na Mistrzostwa Świata z reprezentacją Hiszpanii, a ja zostałam w domu. Razem z Cris oraz dzieciakami miałyśmy dziś tam dolecieć. Spakowałam więc nasze rzeczy i razem z Marią, Alvaro, Fran i Tulio wsiedliśmy do samolotu. Lot trwał kilka godzin i dzieciaki były zmęczone. Zwłaszcza Francisca, która nie przywykła do takich lotów. Prosto z lotniska pojechaliśmy do hotelu, w którym zatrzymały się rodziny piłkarzy. Gdy tylko weszliśmy, podeszłam do recepcji i zakwaterowałam nas. 
   - Przepraszam, a ma pani może informacje czy pani Cristina Malave już jest w hotelu? Byłyśmy umówione.
   - Tak. Jest w restauracji z piłkarzami - odpowiedziała i podała mi klucz oraz kartę pobytu. - Boy hotelowy może zanieść walizki do pokoju, a dziećmi zajmie się opiekunka.
   - Dziękuję i proszę tylko o zaniesienie bagaży, a z dziećmi sama pójdę do restauracji. - uśmiechnęłam się lekko. Maria razem z Alvaro ruszyli przodem, a ja trzymałam na rękach Tulio i obserwowałam Fran, która była bardzo ruchliwym dzieckiem. Uwielbiała spoglądać w każdy kąt. Przekroczyłam próg restauracji i od razu zauważyłam Cristiana z Lloreną, Martina z Maite, Marca, trzymającego na rękach Daniego i Violę, a obok stał Thiago z Victorem na rękach, a przy nim Cris z bliźniakami. I oczywiście wśród nich siedział sobie samiusieńki Isco.
   - Dzień Dobry, państwu - powiedziałam radośnie i wszyscy odwrócili się w moją stronę. Dzieci podbiegły do nich i zaczęły tulić ojca.
   - Cześć Lola - zawołała szeroko uśmiechnięta Cristina i przytuliła mnie, a po chwili to samo zrobiły pozostałe partnerki piłkarzy.
   - No cześć - również się uśmiechnęłam i usiadłam na krześle, które przysunął mi Cristian. Już mnie zaczynały boleć nogi od noszenia tych dzieci.
   - Witam moją ukochaną żonkę - wyszczerzył się Isco, podszedł do mnie i pocałował.
   - Ja ci zaraz pokażę ukochaną żonę - prychnęłam zła.
   - A tobie co? - przeraził się.
   - Nic - wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się słodko. - Porozmawiamy w pokoju.
   - Ja bym się bał - roześmiał się Thiago.
   - Po minie Isco wnioskuję, że już robi w gacie! - wypalił Marc, a wtedy Martin i Cristian wraz ze swoimi dziewczynami przeprosili i opuścili pomieszczenie.
   - I bardzo dobrze!
   - Lola, nie bądź taka. Mów o co chodzi! - odezwała się moja przyjaciółka.
   - Właśnie no, bo się zaczynam martwić. - Isco złapał moją dłoń i spojrzał badawczo na mnie.
   - Będziemy mieli bliźniaki - wypaliłam i rozejrzałam się po ich minach. Były bezcenne!
   - No nie żeby coś, ale wy za niedługo już chyba przedszkole możecie zakładać... - zauważył Bartra i odstawił Daniela na podłogę.
   - Do takiego samego wniosku właśnie doszłam - pokiwałam głową i spojrzałam na męża. - Tylko jemu mogę za to podziękować!
   - Lola, no nie pozostaje nam nic innego jak wam pogratulować - uśmiechnęła się Viola, a Isco jak przedtem na mnie patrzył, tak patrzył nadal.
   - Dzięki - uśmiechnęłam się do niej lekko i pogłaskałam po głowie Tulio, który całkiem niedawno skończył rok. - Prawie 32 lata i szóstka dzieci! To jest coś - pokiwałam głową z uznaniem w jego stronę.
   - Oj, Lola - jęknął.
   - Co oj Lola? - spojrzałam na niego pytająco.
   - No stało się - wzruszył ramionami. - Dajemy sobie radę z czwórką, to i z szóstką damy!
   - Masz rację - skinęłam głową. - Nie mamy innego wyjścia!
   - Będę musiał kupić większy samochód! I wybudować nowy dom - zaśmiał się cicho.
   - Od razu kup busa i postaw blok! - wyszczerzył się Alcantara.
   - No już! - prychnęłam od razu. - Nigdy więcej seksu! Zapamiętaj to sobie! - pogroziłam mu palcem.
   - Przy porodzie Tulia też mi tak mówiłaś - westchnął, a reszta wybuchnęła śmiechem.
   - Ty nie bądź taki mądry! Bo jak chodzisz za mną cały dzień to już dla spokoju ulegam! - odparowałam mu.
   - Ale wy macie fajne kłótnie! - wyszczerzył się Marc.
   - No dzięki, stary - Isco przewrócił oczami i spojrzał na mnie. - Lola, daj już spokój.
   - Co daj spokój?! Mam urodzić bliźniaki! Cris, ratuj! - spojrzałam błagalnie na przyjaciółkę.
   - Dasz radę - puściła mi oczko.
   - Zwłaszcza, że przeprowadzamy się do Malagi - powiedział nagle Isco. - Moja mama ci pomoże.
   - Jak to przeprowadzacie się do Malagi?! - zdziwiła się Viola, ja również.
   - Właśnie Isco, jak to?! - spojrzałam na niego groźnie.
   - Obiecałem, że jeszcze tam wrócę. I poprosiłem o transfer - uśmiechnął się wielce zadowolony.
   - A nie łaska było uprzedzić?
   - No przecież mówię, nie?
   - Ale wcześniej, Isco! - jęknęłam i spojrzałam na przyjaciół. - Przepraszam was za to, że musicie tego wysłuchiwać.
   - Jeśli chcesz to możemy iść do pokoju i sobie to wyjaśnić - powiedział ze złością i wstał od stolika. - Bo ja też zaczynam mieć dość ciągłych pretensji! - dodał i zabrał na ręce Franciscę oraz Alvaro.
   - Więc chodźmy! - wstałam razem z Tulio i ruszyłam za nim. Maria chciała zostać z bliźniakami.
   - Lola! Tylko się nie denerwuj! - usłyszałam jeszcze głos przyjaciółki.
Razem z Isco opuściłam restauracje i udaliśmy się do mojego pokoju. Dzieciaki poszły się bawić, a ja usiadłam wygodnie na łóżku i spojrzałam na niego.
   - Więc teraz chcesz się kłócić? - zapytałam.
   - Kochanie, nie chcę się kłócić! - mruknął, drapiąc się po brodzie. - Po prostu chciałem wrócić do tamtego klubu i miasta, to źle?
   - To bardzo dobrze. Cieszę się, ale wolałabym wiedzieć wcześniej - odparłam spokojnie. Ja też nie chciałam się kłócić. Często mieliśmy sprzeczki, więc za bardzo się tym nie przejmowałam.
   - Przepraszam, ale myślałem, że to będzie niespodzianka i się ucieszysz.
   - Kochanie, oczywiście, że się cieszę. Wychowałam się tam - uśmiechnęłam się szeroko.
   - No widzisz, więc nasze dzieci też tam mogą. - powiedział dumnie. - Będziemy mieć ogromny dom i nigdy nam nic nie braknie. - podszedł bliżej i przytulił mnie i naszego synka.
   - Wiem - pokiwałam głową. - Bo jesteś wspaniałym mężem i ojcem, który się nami opiekuje i o nas dba.
   - No i zawsze tak będzie! - uśmiechnął się.
   - Miałam ochotę cię dziś zabić na usg - zachichotałam cicho. - Brzuch wydawał mi się duży, ale nie sądziłam, że to bliźniaki!
   - Spokojnie, nie dałbym się - wyszczerzył zęby. - To tylko dwoje dzieci!
   - Ale wiesz, że mamy już czwórkę? - wyszeptałam i spojrzałam mu w oczy. - Jeszcze nie skończyłam 31 lat! Co będzie kilka lat później?
   - Będę miał swoją drużynę piłkarską - palnął, a ja zmroziłam go wzrokiem. - Dobra, to był żart!
   - Chyba naprawdę będziemy musieli ograniczyć seks - uśmiechnęłam się cwanie.
   - Albo kupować więcej gumek! - wyszczerzył się.
   - Te twoje gumki nic nie dają!
   - Dają, tylko czasem o nich zapominamy. W samochodzie albo innym miejscu - puścił do mnie oczko, a ja się zarumieniłam.
   - Isco, jesteś niemożliwy! - jęknęłam.
   - Ale mówię prawdę - cmoknął mnie w usta. - Tulio spłodziliśmy na jachcie.
   - Powiesz mu to jak będzie duży, dobrze? Co najmniej dwadzieścia lat!
   - Dopiero?! Ja go muszę wyszkolić z antykoncepcji!
   - Najpierw może Alvaro, co? Jezu Isco, nasze dzieci są małe, a my już rozmawiamy o takich rzeczach!
   - Alvaro też! Lola, nic mi nie mów! Nie wyobrażam sobie dnia, kiedy Maria przyprowadzi do domu chłopaka - westchnął.
   - Jakby nie patrzeć to już go ma! - zaśmiałam się.
   - Racja - skinął głową. W tym czasie z pokoju obok było słychać krzyki naszych dzieci.
   - Pójdę sprawdzić co się dzieje, a ty zostań z swoją kopią - pogłaskałam go po policzku i skierowałam się tam. Uspokoiłam Alvaro i Fran, którzy kłócili się o klocki i wróciłam do męża. Spał, obejmując Tulio.  
  
CRISTINA

  Marc z Violą i Danielem wrócili do pokoju. Viola z małym byli zmęczeni. Lecieliśmy razem tym samym samolotem. Z resztą ja też byłam padnięta, więc i my ruszyliśmy na górę. Bliźniaki i Maria, która z nami została od razu przepadli przed telewizorem na jakiejś bajce, a ja położyłam się na łóżku. Po chwili Thiago dołączył do mnie, kładąc głowę na moim brzuchu, a Victor wgramolił się na niego i usiadł na jego brzuchu i zaczął podskakiwać. 
   - Dorwałeś tego swojego tatę i teraz mu żyć nie dasz. - zaśmiałam się i wsunęłam dłoń we włosy męża. 
   - Stęsknił się - wyszczerzył się.
   - No tak, bo to w końcu twój synek jest - uśmiechnęłam się, patrząc na Victora.  
   - Z tego co wiem to twój też - puścił do mnie oczko.
   - Prawda - zaśmiałam się i podłożyłam poduszkę pod głowę. - Jak tam na zgrupowaniu? Młodziki roznoszą hotel czy nie są tacy zdolny jak wy kiedyś? 
   - To zdolne chłopaki. Dają radę - pokiwał głową.
   - No to dobrze - zaczęłam bawić się jego krótkimi włosami. 
   - Ale widzę, że ty też się stęskniłaś - zauważył ze śmiechem.
   - Bardzo - uśmiechnęłam się. - Wiesz co? Ja to trochę współczuje tej Loli. Szóstka dzieci! 
   - Trochę? - roześmiał się wesoło. - Ja nie wiem jak oni dadzą sobie radę. To istne przedszkole!
   - Bywają rodziny, gdzie jest jeszcze więcej dzieciaków i jakoś rodzice dają sobie radę. - zaśmiałam się.
   - Nie mów tego Isco, bo nie da Loli spokoju!
   - Masz rację - pokręciłam głową. - Jak tak sobie pomyślę, jak to będzie jak kiedyś Rosario zostanie matką...
   - Na pewno zostanie. I będzie tak samo szczęśliwa jak my - odpowiedział ze śmiechem.
   - Ja sobie jeszcze tego nawet nie mam zamiaru wyobrażać. Gdy byłam w ciąży z bliźniakami to ciężko mi było sobie siebie wyobrazić w tej roli, ale na szczęście miałam ciebie - uśmiechnęłam się. 
   - My na szczęście mamy tylko trójkę!
   - I chyba nie planujemy więcej, co? 
   - To zależy czy chcesz - uśmiechnął się cwanie. - Bo ja nie mam nic przeciwko!              
   - Nie, może nie - pokręciłam głową roześmiana. - No ja wiem, że ty nie miałbyś nic przeciwko. Który facet by nie miał? 
   - Ale możemy próbować, tak? - rzucił seksownym tonem.
   - Yhmm, dobrze zabezpieczeni - pokazałam mu język i wtedy Victor przydreptał na łóżku do mnie. 
   - Tak, tak. Zgadzam się - odparł ze śmiechem, przysuwając się do nas.
   - Ktoś tu chyba jest zmęczony - szepnęłam, patrząc na najmłodszego synka, który tarł oczka. 
   - Mhm. Trzeba go położyć - mruknął Thiago i wstał z łóżka. Zabrał Victoria z mojego brzucha i skierował się w nim stronę przenośnego łóżeczka, które hotel miał umieścić w pokoju.                  
   - To przez ten lot. Dobrze, że bliźniaki są już starsze to tak tego nie odczuwają - przyglądałam się mężowi, który okrywał Victora kocykiem. 
   - No tak. One już nie jeden taki lot przeżyły - odparł i wrócił do mnie.
   - Przyzwyczaiły się i nawet chyba polubiły, bo zawsze okupują okienka. - pokręciłam głową i wtuliłam się w niego. 
   - Cieszy mnie to, bo lubię mieć was obok. Zwłaszcza teraz, kiedy rozgrywamy duży turniej.
   - A my uwielbiamy być przy tobie - pocałowałam go w policzek. - Przyjdziemy na ten jutrzejszy mecz, więc szykuj się na doping.
   - To muszę się postarać. Mam nadzieje, że zagram - puścił oczko.
   - Jeżeli nie, to ja się przejdę! - mruknęłam. - Mój ty staruszku - wyszczerzyłam się.
   - No ja mam nadzieje, że zagram, ale sama wiesz! Młodzież wkracza - uśmiechnął się szeroko.
   - Ja pamiętam jak ty walczyłeś o pierwszy skład i to wcale nie było aż tak dawno... No może troszeczkę. - pokręciłam nosem.
   - Walczyłem, walczyłem i wywalczyłem! Jest jeszcze kilka innych weteranów jak ja i ciągniemy tą grę.
   - No ktoś musi uczyć i ustawiać do pionu tych niedoświadczonych - puściłam do niego oczko.
   - Dokładnie. Ale głupio mi się będzie grało przeciwko Rafie - zaśmiał się.
   - Proszę cię, komentatorzy znając życie będą to bardziej przeżywać niż sam mecz. Alcantara przeciwko Alcantarze!
   - No tak, ale sama wiesz. To mój brat - skinął głową.
   - Thiago, będzie jak zawsze - zaczęłam się śmiać. - Przecież za każdym razem przed meczem Hiszpania vs. Brazylia, oboje tak to przeżywacie, a znika to zaraz po tym jak zaczynacie się faulować!
   - Masz rację. Jak zawsze - uśmiechnął się lekko i musnął moje usta.
   - W końcu żony są od tego, żeby zawsze mieć rację - poruszyłam brwiami.
   - Są jeszcze od rodzenia dzieci i innych rzeczy - wyszczerzył się.
   - Prania, sprzątania i gotowania? To miałeś na myśli? - pokazałam mu język.
   - Też - pokiwał głową ze śmiechem. Prychnęłam i udałam obrażoną, odwracając się do niego tyłem. Po chwili jednak przysunął się i mocno mnie przytulił.
   - A ja pana nie znam. Co pan chce? - droczyłam się.                  
   - Hmm.. Może buzi? - zacmokał wesoło.
   - Po buzi to niech się pan wybierze do swojej żony - zachichotałam, a ten wybuchnął śmiechem.
   - Właśnie ją przytulam - wyszeptał mi do ucha.
   - A to ciekawe, bo mój mąż właśnie ciężko trenuje w Katarze.
   - Jesteśmy w Katarze - dalej szeptał.
   - A pan wie, że w pokoju obok są moje dzieci i z chęcią zakablują swojemu tatusiowi?
   - Myślę, że się z nimi dogadam - puścił do mnie oczko.
   - Czyli rozumiem, że masz dar do zajmowania się dziećmi? - odwróciłam się w końcu do niego.
   - A nie widać?
   - No dobra - zaśmiałam się i mocno go przytuliłam. - Już wierzę.
   - Moje kochanie - mruknął cicho i wpił się w moje usta.          
   - Słodko - szepnęłam. - Ale  chyba trzeba zobaczyć co z dziećmi, bo jest za cicho. - zaśmiałam się.
   - Już ode mnie uciekasz?  
   - Nigdy - cmoknęłam go w czubek nosa. 
   - No to zostań tu jeszcze trochę. Dzieciaki pewnie grzecznie oglądają bajki - szepnął i położył głowę na moim ramieniu.
   - No, no. Jaki mój mężuś jest  milusi! - uśmiechnęłam się.
   - Jak zawsze! 
   - No nie zaprzeczam przecież - pokręciłam głową. Leżeliśmy sobie tak spokojnie dopóki bajka się nie skończyła, a nasz najmłodszy diabełek się nie obudził. Nie było wyjścia, trzeba było udać się na spacer. 

Pięćdziesiąty ósmy: Nie rób mi wstydu i nie mdlej!

ISCO

  Właśnie śniło mi się, że strzelam bramkę w finale Ligi Mistrzów, kiedy poczułem na swoim ramieniu dłoń. Strzepnąłem ją i dalej pogrążałem się we śnie. Była 70 minuta a moja drużyna prowadziła jedną bramką. Właśnie moją, bo udało mi się pokonać bramkarza przeciwnej drużyny. Biegłem do trybuny, gdzie znajdowała się moja żona z dziećmi.
   - Isco! Isco! - ktoś krzyczał i znów poczułem dłoń na ramieniu. Chcąc czy nie musiałem otworzyć oczy i zbadać sytuację.
   - Co jest? - przetarłem oczy i spojrzałam w stronę Loli.
   - Chyba już czas, rodzę! - powiedziała, trzymając się za swój brzuch.
   - Ale teraz? Lola, jest noc!
   - Więc wytłumacz to swojemu dziecku! - mruknęła z wyrzutem.
   - Kochanie, ale ty tak na serio? - zapytałem i wyskoczyłem z łożka.
   - Nie Isco, robię ci nocny kawał!
   - No już, już. Tylko się nie denerwuj, proszę - jęknąłem i sięgnąłem po swoje rzeczy, w które szybko się ubrałem.
   - Zadzwoń do sąsiadki. Umówiłam się z nią, ze jak zacznę rodzić to przyjdzie do dzieci.
   - Tak, jasne! - biegałem w kółko, wyciągając już spakowaną torbę Loli. Oboje się ubraliśmy, sąsiadka przyszła, a my wyszliśmy z naszego domu do samochodu.
   - Isco! Jedź szybciej, bo urodzę w samochodzie! - Lola zaczęła krzyczeć.
Nacisnąłem pedał gazu i przemknąłem przez czerwone światło, przez i tak puste skrzyżowanie. Po chwili usłyszałem syreny policyjne i spojrzałem w tylne lusterko. Jechali za mną.
   - Cholera! - zakląłem.
   - Świetnie! Jeszcze tego mi było trzeba - westchnęła moja żona, trzymając się za brzuch. Ja zatrzymałem samochód i uchyliłem szybę.
   - A gdzie się panu tak śpieszy w nocy? - od razu zapytał policjant.
   - Moja żona rodzi! - powiedziałem spanikowany i wskazałem na nią.
   - To rozumiemy. Eksportujemy państwa do szpitala - odparł zadowolony.
   - Róbcie co chcecie, tylko pozwólcie mu już jechać! - krzyknęła blondynka.
Policjant powiedział żeby jechać za nimi, a poprowadzą nas na najbliższy oddział. Jechałem za policją na sygnale! To się nie działo!
   - Kochanie, wytrzymaj jeszcze chwilkę. Zaraz będziemy - złapałem ją za dłoń i posłałem lekki uśmiech.
   - Ty lepiej patrz na drogę! - syknęła i krzyknęła z bólu.
   - No ale już jesteśmy! - zawołałem, bo policja się zatrzymała. I my też. Wyszedłem z samochodu i szybko obszedłem go na około i otwarłem drzwi od strony Loli.
Jeden z policjantów pomógł mi zaprowadzić żonę do izby przyjęć. Pracownicy od razu wpakowali ją na wózek i zabrali na porodówkę, a funkcjonariusz wtedy poprosił o autograf dla syna.
Szybko napisałem dedykację i się podpisałem na małej karteczce i pobiegłem do żony, która leżała już na łóżku.
   - Pan jest ojcem dziecka? - zapytała jedna z pielęgniarek.
   - Tak - pokiwałem głową i szybko podszedłem do żony.
   - Mam do ciebie prośbę Isco! - złapała moją dłoń i zacisnęła mocno zęby.
   - Kochanie, dla ciebie wszystko! - ucałowałem wierzch jej dłoni.
   - Błagam cię, nie rób mi wstydu i nie mdlej!
   - Obiecuje. Przynajmniej postaram się - zaśmiałem się cicho. Nie wiem dlaczego, ale przy porodzie Fran tak mnie wcięło, że zemdlałem. Przy narodzinach Marii wszystko było okej, a podczas porodu Alvaro grałem mecz i dotarłem dopiero na końcówkę.
Po sali zaczęli chodzić pielęgniarze i lekarze, przygotowując wszystko do pomocy w przyjściu na świat mojemu dziecku. Lola dostała jakieś leki przez kroplówkę, ale i tak zwijała się z bólu.
   - Isco, obiecuje ci, że już nigdy więcej ci nie dam! - krzyczała głośno.
   - Lola spokojnie! - powiedziałem. - I nie mów tak! - dodałem szybko, szeroko otwierając oczy.
   - Ja ci dam spokojnie! Boże, jak ja cię nienawidzę!
   - Proszę tego nie brać do siebie. Nie wie co krzyczy - powiedziała ze śmiechem pielęgniarka.
   - Tak, pamiętam! To moje czwarte dziecko. - odpowiedziałem jej.
   - I ostatnie! - zawyła Lola.
   - Tak, już nie pierwszy raz mi to powtarzasz!
   - Ale teraz to już tak naprawdę! I pomóż mi, bo inaczej to dziecko nigdy ze mnie nie wyjdzie!
   - Kochanie, z tego co pamiętam to masz przeć. - powiedziałem poważnie. - O i oddychać!
   - Jesteś kompletnie bezużyteczny! - westchnęła i zaczęła słuchać poleceń lekarza. Ja tak sobie stałem i obserwowałem. To było dla mnie okropne.. Nie mogłem patrzeć jak ona się męczy.
Ściskałem ją za rękę i słuchałem jej krzyków oraz głosu lekarza. To wszystko zaczęło mi się już plątać.
   - Wszystko w porządku? - zapytała mnie ta sama pielęgniarka, która kilka minut temu do mnie zagadała.
   - Tak, tak - odparłem szybko.
   - Jakoś pan niewyraźnie wygląda. - mruknęła, a ja zobaczyłem nożyczki do odcinania pępowiny, które pielęgniarz położył na stoliku obok lekarza odbierającego moje dziecko.
   - Isco! Nie możesz teraz odlecieć! - Lola mocno mnie szturchnęła.
   - Akurat teraz nie. Jeszcze chwilkę i będzie mógł pan odciąć pępowinę - poinformował mnie lekarz i dopiero wtedy się przeraziłem.
   - Nie, może jednak nie - zaśmiałem się nerwowo.
   - Jeszcze trochę i zaraz będziemy mieli główkę - lekarz tym razem zwrócił się do mojej żony, która mocniej ścisnęła moją dłoń.
   - Już?! - spanikowałem. - Lola, kochanie jeszcze chwileczkę! - spojrzałem na blondynkę.  
   - Tylko nie mdlej - jęknęła.
   - Tak, tak! - pokiwałem szybko głową. Kilka minut później usłyszeliśmy płacz dziecka. To nie był płacz, to był taki ryk, że o mało mi głowa nie pękła. Ale byłem dumny, bo Lola dała radę!   
   - Udało się. Syn - powiedział lekarz.  
   - Lola! Słyszałaś?! Mamy syna! - powiedziałem uradowany, a ona się tylko uśmiechnęła. Była wykończona, co wcale mnie dziwiło. Ja pewnie już bym padł. Po chwili pielęgniarka podała Loli na ręce małe zawiniątko w kocyku. Miał czarne, maleńkie włoski na główce. Przybliżyłem się i ucałowałem go w nią, a po chwili Lolę w policzek.
   - Teraz możesz mdleć. - zaśmiała się.  
   - Nie. Teraz już nie - uśmiechnąłem się szeroko i złapałem go za rączkę. - Cześć, Tulio.
   - Mały dzielny chłopiec i to o tak ładnym imieniu - zaśmiał się lekarz, podchodząc do nas. 
Mały otworzył oczka i od razu się rozpłakał, kiedy nas zobaczył. Z dumą musiałem przyznać, że był podobny do mnie. Nawet bardzo.
   - Pańska żona musi odpocząć - powiedziała pielęgniarka i zabrała od niej Tulio. - Przewieziemy ją do jej sali i będzie mógł pan się z nią zobaczyć - dodała po chwili.
   - Dobrze - skinąłem głową i pomachałem żonie, wychodząc na korytarz. Musiałem ochłonąć po tym wszystkim. 

LOLA

  Przenieśli mnie do sali i kazali odpoczywać. Nie musieli mi wszystkiego tłumaczyć, bo o wszystkim wiedziałam. W końcu to już mój czwarty poród i jestem pewna, że ostatni. Na szczęście Isco udało się ogarnąć i trwał przy mnie przez cały poród, ale było widać, że ledwo się trzyma. Tulio był prześliczny. Oczy i nos miał Isco.. W sumie to wszystko miał po nim. To jego mała kopia.
Po kilku minutach pielęgniarka przyniosła mi go już umytego i ubranego w śpioszki. Zabrałam go na ręce i głaskałam po małej główce. Pięć minut później do sali wszedł Isco.
   - Jestem już - szepnął i przysunął sobie krzesło, na którym usiadł.     
   - To dobrze - uśmiechnęłam się, nie spuszczając wzroku z synka. 
   - Mogę? - zapytał niepewnie i wskazał na naszego synka.
   - Jasne - odpowiedziałam z uśmiechem i podałam mu go.
   - Cholera, mam drugiego syna! - wyszczerzył się, przeżywając. 
   - Musimy później zadzwonić do rodziców i do Cris!
   - Nie martw się tym. Ja już do rodziców zadzwoniłem - odparł ze śmiechem.   
   - Szybki jesteś - zaśmiałam się. - I jak? - patrzyłam na nich. 
   - Niedługo przylecą. Twoi troszkę później, bo lot dłużej trwa, ale przylecą - mruknął i oddał mi go. - Jest taki malutki, że boję się go dłużej trzymać.
   - Głuptas - pokręciłam głową i wzięłam go delikatnie z powrotem. - Przecież już trzymałeś taką Marię, Alvaro i Franciscę.      
   - Wiem, ale wolę być ostrożny. A może ty powinnaś się położyć, co? Jesteś wykończona - zauważył i przysunął do mnie łóżeczko, które było na kółkach. - Położymy tutaj Tulio i ja będę miał go na oku.
   - Masz rację - uśmiechnęłam się lekko. - Z chęcią się chwilę zdrzemnę. 
   - No to dobranoc - ucałował mnie w czoło i przeniósł naszego synka do łóżeczka. Wystarczyło kilka minut a ja spałam w najlepsze.
Kiedy się obudziłam usłyszałam kilka głosów. Przestraszyłam się, bo żaden z nich nie należał do mojego męża. Otwarłam więc szybko oczy i pierwsze co sprawdziłam to czy Tulio jest w łóżeczku. Na szczęście był i słodko spał.
   - Cześć, Lola - do mojego łóżka poszedł Antonio z swoim ojcem. - Jak się czujesz?    
   - W porządku. Dziękuję. - skinęłam głową. - Isco pojechał do domu? - zapytałam. 
   - Tak. Musiał jechać się przebrać i takie tam - odparł mój teść i usiadł na krześle. - Kazał nam was pilnować - zaśmiał się.
   - Bo pewnie uciekniemy - przewróciłam oczami ze śmiechem. - Czasem jest nadopiekuńczy. 
   - Mocno was kocha i to dlatego. Jak wczoraj do nas zadzwonił to myślałem, że zaraz padnie. Był taki przejęty - Paco pokręcił głową.
   - Jak zwykle - uśmiechnęłam się. - Niech on lepiej się zajmie dziećmi w domu. 
   - I ma cię tutaj samą zostawić? W życiu się na to nie zgodzi - odparł Antonio. Kilka sekund później do sali wszedł z Isco z Alvaro na rękach. Obok niego kroczyła nasza najstarsza córka. - O wilku mowa - dodał jego brat.
   - Już się tu mnie obgaduje? - zaśmiał się i odstawił chłopca na podłogę. 
   - Mamusia! - zawołała Maria i podeszła do mnie do łóżka. Przytuliłam ją mocno i ucałowałam w główkę.
   - Chcesz zobaczyć braciszka? - zapytałam, a ta pokiwała twierdząco głową.
   - Jest podobny do tatusia, uprzedzam od razu - odezwał się dumnie Isco. Pokręciłam tylko głową i zabrałam Tulio na ręce. Maria nie mogła przestań na niego patrzeć, ciągle się uśmiechając.
   - Jest śliczny. Mój kochany braciszek - odparła po chwili i ucałowała jego dłoń.         
   - Drugi kochany - odezwał się natychmiastowo Alvaro. 
   - No pewnie, słońce - uśmiechnęłam się do niego i pogłaskałam go po włoskach, bo właśnie do nas podszedł. Był o wiele mniejszy od Marii, więc nie widział swojego młodszego brata. 
   - A ja też chcę go zobaczyć - mruknął, a wtedy Isco wziął go na ręce i usiadł z nim na krześle obok łóżka.
   - Teraz widzisz? - uśmiechnął się jego ojciec. 
   - Tak - pokiwał twierdząco głową.
   - No to super - uśmiechnęłam się i rozejrzałam. - A gdzie Fran? 
   - Została w domu. Podobno w nocy się obudziła i nie mogła spać, więc robi to teraz. - odparł od razu mój mąż. 
   - No to dobrze. A wy bądźcie grzeczni kiedy mama będzie w szpitalu - spojrzałam na Marię i Alvaro. Pokiwali główkami ze zrozumieniem.
   - To my może zabierzemy dzieciaki do domu, a Isco z tobą zostanie - odezwał się najstarszy Alarcon.      
   - Tylko uważajcie na moje dzieci - opowiedział od razu Isco. 
   - Wychowałem ciebie i Antonio. Nie martw się - odpowiedział mu i razem ze swoim starszym synem zabrali dzieci. W końcu miałam spokój i mogłam coś zjeść.
   - Pielęgniarki rano karmiły Tulio? - zapytałam go, a on skinął głową na znak potwierdzenia.
   - A jak się czujecie? - odezwał się po chwili. - Wszystko dobrze?
   - Tak. Tylko nadal mnie wszystko boli - skrzywiłam się.
   - Niedługo ci przejdzie i wrócimy wszyscy do domu. 
   - Wiem, kotku. A dzwoniłeś już do Alcantarów? 
   - Myślałem, że jak przyjadę to zadzwonimy razem - uśmiechnął się. 
   - No to dzwoń! - pośpieszyłam go. Wyjął swój telefon i wybrał numer Cristiny, włączając na głośnomówiący. Po trzech sygnałach usłyszeliśmy głos mojej przyjaciółki.
   - No cześć Isco, co tam? 
   - Cześć! Dzwonię, aby wam powiedzieć, że Tulio jest już z nami - odparł z szerokim uśmiechem.
   - Jednak syn? - zaśmiała się. - To świetnie! Jak Lola? Wszystko dobrze z nią? 
   - Tak. Wszystko dobrze - odezwałam się.
   - No to super - zaśmiała się. - Tatuś pewnie dumny, a dzieci uradowane. 
   - Oczywiście. Tulio to kopia Isco, więc jest dumny podwójnie - zachichotałam i spojrzałam na męża. Wpatrywał się w nowo narodzonego synka.
   - To już dosyć? Thiago dorobił się swojej kopii, a Isco swojej. 
   - Oczywiście! Koniec z seksem - uśmiechnęłam się.
   - Lola! - jęknął Isco. 
   - Znajdziemy mi jakieś zastępstwo - zaśmiałam się cicho.
   - Lola, jesteś dla niego okropna! Chłopak tyle się starał by mieć cię z powrotem, a ty mu teraz z takim czymś wyjeżdżasz. - w tle usłyszeliśmy głos Thiago. - A i gratuluję nowego potomka. 
   - Dzięki, stary. Na ciebie zawsze mogę liczyć - odpowiedział mu Francisco i zaśmiał się.          
   - Ależ proszę bardzo - zaśmiał się Alcantara.
   - My już będziemy kończyć, bo Tulio się właśnie obudził. Zadzwonię później. Ucałujcie dzieci! - pożegnałam się, a Isco zakończył połączenie i schował telefon do kieszeni.
Kilka dni później mogłam już opuścić szpital. Isco zaraz po treningu odebrał mnie i zawiózł do domu, gdzie czekała na mnie moja mama razem z Alvaro i Franciscią. Maria była w szkole, a mój tato wrócił już do Nowego Jorku. 
   - Jest moja córeczka i wnuczek! - tak przywitała nas moja mama. 
   - No cześć, mamo - uśmiechnęłam się lekko i powoli usiadłam na kanapie w salonie. Nadal byłam obolała, ale wiedziałam, że to przejdzie. Od razu przybiegły do mnie Fran z Alvaro i przytuliły, a później zaczęły oglądać Tulio, który spał sobie grzecznie w nosidełku. 
   - Tulio - zawołał radośnie Alvaro, a jego młodsza siostrzyczka się roześmiała. Ja siedziałam i obserwowałam ich wszystkich. Jak ja sobie dam z nimi wszystkimi radę?
   - Jest cudny - słodziła mama i usiadła obok mnie, a Isco po drugiej stronie. 
   - W końcu ma moje geny - powiedział dumnie mój mąż i objął mnie ramieniem. - Kochanie, nad czym tak dumasz? - zapytał.
   - Nad tym jak ja sobie dam radę z tą gromadką - uśmiechnęłam się lekko.
   - No przecież, będę ci pomagał, prawda?
   - Tak, ale gdy wyjeżdżasz na mecze to zostaje sama. - przewróciłam oczami. 
   - Zatrudnimy kogoś do pomocy. Jeśli będzie potrzeba to ściągniemy moją mamę - pogłaskał mnie po policzku. - Niczym się nie martw.
   - Ja też mogę często wpadać i wam pomagać - odezwała się moja rodzicielka. 
   - No widzisz. Będzie dobrze - wstał i zabrał mnie na ręce. - Pokażę ci pokoik Tulio - puścił do mnie oczko i skierował się w stronę schodów.
   - Tylko nie mów, że sam go wykończyłeś? - zaśmiałam się. 
   - No a kto? Musiałem to zrobić, aby miał gdzie spać jak przyjedzie do swojego domu - odparł całkiem poważnie i wszedł na górę. Wszedł do małego pokoju, który znajdował si tuż obok naszej sypialni. Zawsze były tam zabawki dzieci, ale teraz musieliśmy go przerobić na pokój dla najmłodszego syna.
   - No tak. - uśmiechnęłam się i weszliśmy do środka. Cały był niebieski z białymi wstawkami. - Jej, Isco! Jest świetny! - mocno go przytuliłam. 
   - Myślisz, że mu się spodoba? - zapytał, odstawiając mnie na ziemię.
   - Na pewno! Będzie mu się tu dobrze spało - uśmiechnęłam się szeroko.
   - No to bardzo się cieszę - odparł i objął mnie w talii. - Zawsze chciałem mieć wspaniałą rodzinę i takiej się dorobiłem.  
   - Ja też, Isco. Cieszę się, że was mam - wyszeptałam cicho i pocałowałam go lekko w usta.  

Pięćdziesiąty siódmy: Będzie przystojniakiem, jak tatuś!

CRISTINA

  Siedzieliśmy na vipowskiej trybunie na Camp Nou i oglądaliśmy końcówkę drugiego meczu ćwierćfinału Ligi Mistrzów Barca vs. Borussia. Zostało dziesięć minut do końca, a w dwumeczu było 3:2 dla Katalończyków. Teraz pozostaje mieć nadzieję, że Pszczółki nie strzelą nam bramki, albo by nasi ją zdobyli i zagwarantowali sobie miejsce w półfinale. Uśmiechałam się na widok siedzących kolejno Rosario, Rafaela i Bruno, którzy mocno ściskali kciuki. Obok mnie siedzieli Thaisa z Roque, dalej Katinia, która trzymała na rękach czteromiesięczną Albę, Mazinho i Valeria z Joanem. Siedziałam i trzymałam dłonie na swoim ogromnym już brzuchu. Thiago chciał bym została w domu i obejrzała mecz przed telewizorem, bo ustalony termin zbliżał się wielkimi krokami, ale ja się uparłam, a z kobietą w ciąży się nie zadziera, zwłaszcza w zaawansowanej.
 Piłkarze Barcelony przejęli piłkę i pognali do bramki przeciwnika, wykiwali obronę i przedarli się pod pole karne. Krótka chwila i rozległ się pisk i krzyk, bo mój mąż strzelił gola, dzięki któremu Barcelona wchodzi dalej w Champions League. Chciałam poderwać się tak samo jak reszta mojej rodziny, ale zamiast tego poczułam skurcz w okolicy podbrzusza i skrzywiłam się, automatycznie łapiąc za ramię siostrę Thiago.
   - Cristina, w porządku? - przestraszyła się.
   - Tak. Znaczy nie - skrzywiłam się i wskazałam na swój brzuch.
   - Dziewczyny, co się dzieje? - zaniepokoiła się moja teściowa.
   - Wody mi odchodzą - zabrałam powietrza. - Ale to jeszcze przecież nie czas - jęknęłam.  
   - Tak też się czasami dzieje. Szybko, jedziemy do szpitala - zawołała i nagle obok mnie zjawił się Roque oraz jego przyszły teść. 
   - Zostańcie z dziećmi i poczekajcie na Thiago, a my pojedziemy we trójkę do tego szpitala. - zakomunikował Mazinho i pomogli mi wstać. Zaprowadzili mnie do samochodu i po chwili odjechaliśmy w stronę szpitala. Wszyscy zaczynali panikować, a mnie coraz bardziej bolało. Zawieźli mnie do najbliższego szpitala, a tam od razu pielęgniarki wpakowały mnie na wózek.
   - Któryś z panów to ojciec? - zapytała kobieta.
   - Nie, ale zaraz powinien się tu zjawić. - odparł szybko Mazinho. 
   - Dobrze. Jeśli się pojawi to proszę wpuścić go do sali - powiedziała i wjechałyśmy do pomieszczania, gdzie czekał już na nas lekarz. Zrobili mi badania, wpakowali w szpitalną koszulę i ciągle wszystko mierzyli. Co chwila przychodziła taka wytapirowana pielęgniarka i pytała co ile mam skurcze, a ja po prostu miałam ochotę wstać i jej coś zrobić! W pewnym momencie, mijając się z tamtą w drzwiach, jak burza do sali wpadł zdyszany Thiago. 
   - Jesteś! Gdy dzieci na stadionie mi powiedzieli, że mój ojciec i Roque zabrali cię do szpitala to myślałem, że wyjdę z siebie. - złapał moją dłoń i pocałował w czoło.
   - Zaraz to ja chyba wyjdę z siebie! - krzyknęłam głośno.
   - Spokojnie Cris, zaraz pewnie przyjdą lekarze i ci pomogą - uspokajał mnie.
   - Już mi powinni pomóc! Ja rodzę, do jasnej cholery!
   - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym ci w tym ulżyć - ucałował moją skroń. 
   - To może nie rób mi więcej dzieci, dobra? - rzuciłam w jego stronę i zawyłam z bólu.
   - Trójka nam chyba wystarczy, co? - zaśmiał się i wtedy do sali znów weszła tamta pielęgniarka, a za nią lekarz. 
   - I jak tam? Trzymamy się? - zapytał i podszedł do mnie. - Co ile są skurcze? - tym razem zwrócił się do pielęgniarki.
   - Silne skurcze co dwie minuty - odparła kobieta, a ja wtedy pomyślałam czy ona kiedykolwiek już rodziła. Silne to było mało powiedziane! Lekarz coś do niej powiedział i po chwili znowu mnie tak mocno zabolało. Thiago wpatrywał się we mnie z przerażeniem.

THIAGO

   Po wygranym meczu, razem ze swoim bratem znalazłem swoją rodzinę, ale ku mojemu dziwieniu nie było tam ani mojej żony, ani ojca, ani przyszłego szwagra. Zaniepokoiło mnie to, a tym bardziej gdy Bruno i bliźniaki zakomunikowały mi, że dziadek z wujkiem zawieźli ją do szpitala. Razem z Thaisą wsiedliśmy do samochodu i tam udaliśmy się w pośpiechu. Rafael wtedy zabrał swoje dziewczyny do siebie, a mama zabrała bliźniaki do swojego domu. Oczywiście każdy zażyczył sobie by do siebie zadzwonić gdy będę już coś wiedział. Zostawiłem ojca, Thaisę i Roque na korytarzu i wpadłem do sali z Cristiną. Chwilę minęło zanim wrócił do niej lekarz i zaczęły się poważne kroki co do odbierania porodu. Skręcało mnie gdy widziałem jak Cristinę wszystko boli. Stałem przy niej i mocno ściskałem za dłoń, co chwila całując w czoło. Czułem się dokładnie tak samo jak przy porodzie bliźniaków. Byłem wprost przerażony tym wszystkim. Lekarz kazał jej przeć i oddychać, a wokół nas kłębiło się pracowników służby zdrowia.
   - Zaraz nie wytrzymam - jęknęła Cris, a ja jeszcze mocniej ścisnąłem jej dłoń.
   - Cristina, jeszcze chwilę i będzie po wszystkim. - szepnąłem.
   - Minęła północ - powiedziała jedna z pielęgniarek.
   - Wszystkiego najlepszego, Thiago - mruknęła i po chwili jęknęła z bólu. 
   - Widać już główkę! Niech pani jeszcze trochę wytrzyma - usłyszeliśmy głos lekarza. Musiałem jeszcze przez chwilę popatrzeć na moją cierpiącą żonę. Czyli mój drugi syn urodzi się w dzień moich trzydziestych urodzin... Wspaniały prezent. Uczucie nie do opisania. Nagle usłyszeliśmy płacz, a Cristina odetchnęła. Położna wiedziała nawet żeby mi nie proponować przecięcia pępowiny, bo to ta sama co przy pierwszej ciąży i porodzie, właśnie wtedy odmówiłem. 
   - Mają państwo silnego syna. - powiedziała kobieta i położyła małe zawiniątko na ramionach Cris.
   - Jest taki śliczny - wyszeptałem i pogłaskałem go po malutkiej główce.
   - Tatuś teraz nie ma prawa się wyprzeć, za bardzo do niego podobny - odezwała się położna. Faktycznie mój drugi syn miał o wiele ciemniejszą karnacje niż bliźniaki i z dumą przyznaję, że był podobny do mnie. 
   - Będzie przystojniakiem, jak tatuś - Cris puściła do mnie oczko i złapała za rączkę naszego synka. - To jak go nazwiemy?            
   - My już chyba nie mamy nic do gadania - zaśmiałem się. - Ros z Rafem już wybrali Victora. - pocałowałem małego w główkę. 
   - Racja - skinęła głową. - Victor Alcantara - uśmiechnęła się szeroko.
   - Niech szczęśliwy tata idzie powiadomić rodzinę, a my przeniesiemy pana skarby do sali - odezwała się młoda pielęgniarka z uśmiechem, a ja jeszcze raz ucałowałem żonę i synka i wyszedłem na korytarz do oczekujących. Gdy tylko mnie zobaczyli, aż wstali ze swoich miejsc.
   - Mam syna! - zawołałem rozradowany. 
   - Gratuluje! - pierwszy wyściskał mnie ojciec, a później szwagier. 
   - Bardzo się cieszymy, braciszku - zawołała Thaisa. - I chyba powinieneś zadzwonić do mamy, bo tam wszyscy siedzą jak na szpilkach. Dzieci nie chcą pójść spać, bo czekają na braciszka. - zaśmiała się. 
   - Racja! - zawołałem i sięgnąłem do kieszeni po telefon. Wybrałem numer do mamy i przyłożyłem go sobie do ucha. Kiedy usłyszałem jej głos od razu powiedziałem o nowinie. - Mamo, mam syna!  
   - Thiago, to wspaniale! - zawołała. - Rosario, Rafael, macie brata - słyszałem jak mówiła do moich dzieci, a one zaczęły praktycznie piszczeć.
   - Teraz powiedz, że mogą iść spać, a jak wstaną to po nie przyjadę i przywiozę do szpitala. 
   - Synu, ty chyba nie wiesz co mówisz. One nie zasną - zaśmiała się.
   - To spróbuj je tam jakoś ujarzmić, co? - zaśmiałem się. - Rano po nie przyjadę. 
   - Pewnie. O nic się nie martw. I ucałuj od nas Cris i małego! 
   - Jasne! Pa, mamo - powiedziałem i się rozłączyłem. Wróciłem do tamtych. - Mama przewiduje, że bliźniaki tak łatwo nie zasną - uśmiechnąłem się. - Możecie wracać do domu, ja tu zostanę z Cris. 
   - Zapewne będziesz miał jeszcze gościa w postaci naszego braciszka - zaśmiała się Thaisa.
   - Ja z nim też siedziałem, gdy Katina rodziła. Tylko to było w dzień - pokręciłem głową. 
   - Twoja żona wybrała sobie świetną porę. Mecz - zaśmiał się Roque, a cała reszta do niego dołączyła.
   - Dziecko zaczęło się cieszyć z gola tatusia i zechciało go już zobaczyć - dorzucił ojciec. 
   - A wygląda jak ja! Ma ciemną karnację!
   - No to ci się udało - Thaisa pokazała mi język. - Ej, dziś jest jedenasty już! Sto lat, Thiago - znów mnie przytuliła. - Staruszek już z ciebie. - wyszczerzyła się. 
   - Ej, mam tylko trzydzieści lat! - oburzyłem się.
   - Właśnie. To piękny wiek - ojciec puścił do mnie oczko.
   - Właśnie! - zmierzwiłem jej włosy. - Wracajcie już do domu i spać. Ja wracam do żony i Victora. - uśmiechnąłem się. 
   - Jasne. Miłej nocy - oparła i cała trójka pożegnała się ze mną. Ja ruszyłem korytarzem i po drodze zapytałem pielęgniarkę gdzie przenieśli Cristinę. Wskazała mi numerek i ruszyłem do drzwi z szóstką. Wszedłem do środka i zastałem leżącą Cris w łóżku, wpatrującą się w naszego synka, którego trzymała. Podszedłem po cichu i zdjąłem swoją bluzę, wieszając ją na oparciu krzesła.    
   - Już wszyscy wiedzą? - zapytała mnie z uśmiechem.
   - Od nas wszyscy - uśmiechnąłem się i usiadłem. - Do twoich rodziców i Loli zadzwonię rano. Nie chcę ich teraz budzić.
   - No tak. Lola od razu chciałaby przylecieć - zachichotała cicho.
   - A ona sama za niedługo będzie rodzić, więc Isco musi jej pilnować. - puściłem do niej oczko. 
   - Chyba nie wierzysz w co mówisz - szepnęła i cały czas wpatrywała się w Victora.
   - Może, ona zawsze robi co chce. Jest już późno Cris, powinnaś spać, bo na pewno jesteś wykończona. 
   - I to jak. Ale zostaniesz przy nas, prawda?
   - No pewnie. Będę was pilnować, żeby nikt mi was nie ukradł. - pokazałem jej język i wstałem. - Daj, odłożę go do łóżeczka. - wskazałem na mebel stojący po drugiej stronie. 
   - Tylko bądź delikatny - ostrzegła mnie.
   - Tak, wiem - uśmiechnąłem się i ostrożnie wziąłem go na ręce. Był maleńki i taki kruchy. Odłożyłem go do łóżeczka i pocałowałem w główkę, po czym usiadłem na łóżku przy swojej żonie, a ona się do mnie przytuliła. 
   - Cieszę się, że mam to już za sobą - westchnęła. 
   - Ja też, bo mam was tu już wszystkich. - pocałowałem ją w czoło. 
   - I wystarczy. Jest nas piątka! 
   - Taka piątka, jak palców u jednej dłoni. Zawsze razem. 
   - Idealnie powiedziane - spojrzała na mnie i ucałowała mój policzek.
   - Śpimy? - zapytałem, a ona skinęła głową. Zgasiłem małą lampkę i Cris zasnęła, wtulona we mnie. Rano, gdy Cris i małym zajęły się już lekarze, ja pojechałem do domu. Wziąłem prysznic, zabrałem rzeczy na przebranie dla bliźniaków, coś dla Cris i Victora. Pojechałem do mamy, by je odebrać. Dobrze, że rano zrobiłem małemu zdjęcie, bo inaczej mama by mnie chyba ukrzyżowała. Zabrałem Rosario oraz Rafaela i pojechaliśmy do szpitala.  
   - Tatusiu, a będziemy mogli go przytulić? - zapytała Rosario.                                 
   - Jest jeszcze maleńki, więc chyba musicie jeszcze odrobinkę poczekać, ale za to możecie go potrzymać za rączkę. - uśmiechnąłem się do wstecznego lusterka. 
   - No dobrze! - odparła, a Rafa pokiwał głową ze zrozumieniem. - Tatusiu, a mamusię będziemy mogli przytulić? - zadała kolejne pytanie.
   - Jak najbardziej - skinąłem głową i zaparkowałem pod szpitalem. 
   - Super! - ucieszyli się i zaczęli odpinać swoje pasy. Ja wysiadłem z samochodu i po chwili pomogłem wyjść bliźniakom. Złapałem ich za dłonie i razem weszliśmy do szpitala. Wyjechaliśmy windą na odpowiednie piętro i zaprowadziłem dzieci pod salę, gdzie przebywała Cristina z Victorem.
   - Ale cichutko, dobrze? Wasz braciszek może spać. - powiedziałem i otworzyłem drzwi, wpuszczając ich pierwszych. Po ciuchy weszły do środka i od razu skierowali się do Cris, która ich mocno przytuliła. Kiedy się od siebie odkleili dzieci podeszły do łóżeczka, w którym leżał Victor.    
   - Jaki jest malutki! - zawołał Raf.
   - I taki sam jak tata! - zachichotała nasza córka, a ja podszedłem do Cris i przywitałem się z nią. 
   - Zrobiliśmy dla niego laurkę! Ale została w domu - powiedział smutno nasz starszy syn.
   - To nic. Później mu ją dacie - odezwała się Cristina.
   - Racja, a może któreś chce zadzwonić do dziadków, do Malagi i pochwalić się braciszkiem, co? - zaśmiałem się i wyjąłem telefon z kieszeni.
   - Ja! - Ros do mnie przybiegła.
   - Dobrze. - wziąłem ją na kolana i wykręciłam numer, podając jej telefon. 
   - Babciu, babciu! Mam małego braciszka! - krzyknęła do telefonu. Zaczęła nawijać, że jest malutki i podobny do mnie, a później oddała telefon Cris, która chwilę rozmawiała ze swoją matką. - Tatusiu, jestem taka szczęśliwa - przytuliła mnie mocno. - Zawsze marzyłam o młodszym rodzeństwie, jak Maria!
   - No widzisz, jak Victor podrośnie, to będziecie się z nim bawić. - dałem jej pstryczka w nos.  

CRISTINA

  Koło południa moja sala przetrwała prawdziwe oblężenie, a mianowicie odwiedziny całej rodziny mojego męża plus Marc z Violą, Cristian z Lloreną, Martin z Maite i nawet przyszedł Dos. Wszyscy chcieli zobaczyć małą kopię mojego męża. Później Thiago zabrał bliźniaki do domu i obiecał że przyjedzie jeszcze sam popołudniu, a ja miałam chwilę wytchnienia, bo Victor spał. 
Wzięłam swój telefon do ręki i wybrałam numer Loli. W końcu i Alarconowie powinni się dowiedzieć o tym, że już urodziłam. 
   - Hej Cris, jak tam się czuje druga ciężaróweczka? - zaśmiała się do słuchawki.   
   - Ciężarówka w nocy wyładowała pakunek - odparłam z uśmiechem.
   - Co?! Chyba żartujesz? - krzyknęła.
   - Nic, a nic. Piętnaście minut po północy na świat przyszedł Victor Alcantara - powiedziałam zadowolona. 
   - To gratulacje! Tak się cieszę, Cris! - zapiszczała.
   - Ja tak samo. Trochę się wycierpiałam, ale było warto - spojrzałam w stronę łóżeczka. - A urodę faktycznie odziedziczył po Alcantarach. 
   - No proszę! Muszę go jak najszybciej zobaczyć - zaświergotała radośnie.
   - Poczekaj, w tym stanie nie możesz tak po prostu sobie latać z Anglii do Hiszpanii. 
   - No wiem. Isco by mnie nawet nie puścił - mruknęła, a ja byłam pewna, że przewraca właśnie oczami.
   - Poproszę Thiago to później podeśle wam zdjęcia, ok? 
   - O tak! Ciocia Lola musi go zobaczyć - zachichotała cicho. - Isco! Cris urodziła! - krzyknęła.
   - Choć trochę podobny do tatusia czy tak jak bliźniaki? - słyszałam jak się śmiał. 
   - Podobno wygląda jak Thiago! Isco, musimy go zobaczyć!
   - Lola, nie gorączkuj się tak. - zaśmiałam się. - Nie ucieknie wam. Zobaczycie go jeszcze. 
   - Nie martw się. Już ja nad tym zapanuje - usłyszałam głos Isco, który musiał odebrać jej telefon.   
   - Tak dokładnie. Ujarzmij tą swoją złośnicę, w gorącej wodzie kąpaną. I czekajcie na swoje dziecko. 
   - Czekamy, czekamy. Cris, a Thiago trwał przy twoim boku czy mu się zemdlało? - zapytał z ciekawością.
   - Mój odważny rycerz wytrwał do samego końca i ściskał mnie za rękę. 
   - Dobra, daj mi już ją! Idź do dzieci! - mówiła Lola, która zapewne stała obok.
   - Isco ma zamiar mdleć, że tak wypytuje? - zachichotałam. 
   - Nie mam pojęcia - mruknęła jego żona. - On bardziej przeżywa ten poród niż ja.
   - No to lepiej nie chodź już na jego mecze, dobrze ci radzę. Ja zaczęłam rodzić na tym z Borussią! 
   - Ale jaja! - zaśmiała się cicho. - Chciałabym to widzieć!
   - Mi nie było do śmiechu, jak zaczęły mi wody odchodzić na plastikowym krzesełku!
   - Wybacz, kochana. Jednak ta wizja mnie powala na kolana!
   - Zobaczymy jak będzie z tobą! - odgryzłam się. 
   - Na razie jest okej. Jednak dzidzia daje mi w kość, bo ciągle kopie.
   - A to pewnie po tatusiu! - wyszczerzyłam się. 
   - Tak, tak! To na pewno po nim - dołączyła do mnie.
   - No to mamy wytłumaczenie - odparłam. - A jak dzieci? Też nie mogą się już doczekać? 
   - Tak. Szczególnie Maria, która marzy o braciszku!
   - No to moi też się na niego uparli i mają - uśmiechnęłam się. - I sami imię wybrali!  
   - To słodkie - zapiszczała. - Ja teraz chciałam mieć niespodziankę. Nie wiem co będziemy mieli, więc mamy dwa imiona! 
   - Zdradzisz jakie? 
   - Tulio i Emily. I nawet nie pytaj kto wybierał!
   - Czyżby Isco? - zaśmiałam się. 
   - Z Alvaro. Mówił mu imiona i jeśli mały się uśmiechnął to znaczyło, ze mu się podoba! Później wybrali najlepsze i mamy to - powiedziała poważnie.
   - Co ty tam z nimi masz! - pokręciłam głową. - Ja nie wiem skąd bliźniaki ubzdurały sobie Victora, ale po prostu tak miało być i nie było odwrotu. 
   - To piękne imię. Jestem pewna, że idealnie do niego pasuje. 
   - No wiesz, Rafael wpasowało się idealnie! Boję się, że jak Rafinha zmajstruje kiedyś syna to nazwie go Thiago! U nich to wszystko jest możliwe!  
   - To byłoby nawet zabawne, sama przyznaj - zachichotała.
   - No dobra, masz rację, jest! Kolejna generacja Rafaela i Thiago Alcantary! 
   - Nie wiem czy świat jest na to gotowy, Cris - jęknęła.
   - Nie strasz mnie nawet! Chociaż jakby syn Rafy wdałby się w mojego męża to byłby spokojny!
   - Bardzo, bardzo spokojny! Aż za!
   - Potulny jak baranek! - zaśmiałam się i wtedy do sali wszedł lekarz. - Lola wybacz, ale muszę kończyć. 
   - Jasne. Rozumiem. Trzymajcie się!