niedziela, 8 czerwca 2014

Trzydziesty ósmy: Kocham cię najmocniej na świecie!

LOLA

  Rano miałam spakować nasze rzeczy i lecieć do Barcelony, ale musiałam zmienić swoje plany. Okazało się, że mój synek ma wysoką gorączkę i lepiej będzie, jeśli zostaniemy tutaj. Martwiłam się, bo od samego rana nie chciał nic jeść ani pić. Na dodatek był cały rozpalony.
Siedziałam z nim właśnie w pokoju, kiedy przyszła do nas Cris z bliźniakami. Maria wpuściła ich do środka i chwile pogadałyśmy. Przerwali nam nasi mężowie, którzy nie wiadomo po co przyszli. Akurat Isco był ostatnią osobą, z którą chciałam się teraz widzieć.
Pech chciał, że Cristina do nich poszła, a Francisco przyszedł do pokoju.
   - Hej, co z nim? - zapytał i podszedł do nas.
   - Ma gorączkę - odparłam sucho.
   - Był lekarz? 
   - Tak. Zapisał mu leki. I tak, są już wykupione - mruknęłam.
   - To dobrze. - szepnął i usiadł obok niego. Pocałował go w główkę i pogłaskał. - Mój biedny synek. 
   - To pewnie przez tą pogodę. Wczoraj padało, a dziś już jest gorąco - powiedziałam. - To moja wina, bo mogłam go cieplej ubrać - westchnęłam po chwili.
   - Nie, przestań. Nie wiedziałaś. - powiedział i spojrzał na mnie. - To normalne, że dzieci chorują. 
   - Ale on wygląda naprawdę kiepsko - schowałam twarz w dłoniach. - Martwię się o niego.
   - Lola, wyjdzie z tego i nic mu nie będzie. - wstał i położył dłoń na moim ramieniu. 
   - Wiem, ale i tak się martwię - spojrzałam na niego. To dziwne, ale nie miałam nic przeciwko, aby teraz tu był. Moje uczucia względem niego zmieniały się co sekundę.
   - To normalne, w końcu to nasz syn. - mówił. 
   - Tak. Nasz syn - powtórzyłam i usiadłam na łóżku. - Jesteś tego taki pewien?
   - Lola... - westchnął i przejechał palcami po swoich oczach. - Tak, jestem pewien. To nasz syn. - podszedł bliżej i zamknął mnie w uścisku. - Przepraszam.
   - Za to, że masz mnie za dziwkę? - spojrzałam na niego.
   - Nigdy tak o tobie nie pomyślałem. Byłem zdenerwowany... Przepraszam cię bardzo. - delikatnie pocałował mnie w czoło. 
   - To mnie bardzo zabolało, Isco. Nie spałam całą noc - westchnęłam cicho, ale go nie odsunęłam.           
   - Wiem. - mruknął. - Kocham cię, słyszysz? Kocham cię najmocniej na świecie. 
   - Ja ciebie też kocham - przytuliłam go. - Ale co dalej? Co z moim filmem?
   - Zagrasz i później do mnie wrócicie. - uśmiechnął się lekko, a ja nie wierzyłam w to co powiedział. 
   - Mówisz poważnie? Pozwolisz mi zabrać dzieci? - uśmiechnęłam się szeroko.
   - Tak. Będziemy się spotykać, gdy tylko dorwiemy wolne dni. Będę za wami tęsknić, ale nie chcę cię ograniczać. 
   - Jesteś najcudowniejszym facetem na świecie! - zapiszczałam i zawisłam na jego szyi. 
   - Kocham was i nie chcę stracić. - oparł czoło o moje. 
   - My ciebie też kochamy - musnęłam jego usta swoimi. - Nawet nie wiesz jaka jestem teraz szczęśliwa!
   - No ja może troszeczkę mniej, ale cieszę się z twojego szczęścia. - uśmiechnął się i pogłaskał po policzku. 
   - Będziemy się często odwiedzać, obiecuje ci to - wyszeptałam mu do ucha. - To szybko zleci!
   - Oby. - delikatnie musnął moje usta. - Już nie chcę więcej takich kłótni...
   - Ja też nie! Dlatego musisz mi obiecać, że koniec z zazdrością i koniec z mówieniem głupot, dobrze? -pogłaskałam go po zarośniętym policzku.
   - Obiecuję! - uśmiechnął się szeroko i znów wpił się w moje usta, a wtedy Alvaro zaczął się wiercić.
   - Wróć do reszty. Ja zaraz dojdę. - uśmiechnęłam się do niego i podeszłam do małego. 
Isco wyszedł z pokoju, a ja sprawdziłam temperaturę Alvaro. Nadal był rozpalony, ale przynajmniej wypił kilka łyczków soczku. Lepsze to niż nic. Poczekałam aż przestanie się wiercić i wyszłam z pokoju.
   - Co tam robicie? - zapytałam i usiadłam obok Isco na podłodze.
   - Bawimy się. - odparła Rosario, podając klocek Marii. 
   - A mogę się pobawić z wami? - zapytałam i wtuliłam się w ramię męża.
   - Tak! - zawołała radośnie Maria, ciągle się na nas patrząc. Ona nie była jedyna, bo Thiago i Cris też na nas patrzyli. 
   - To super - zabrałam kilka klocków i zaczęłam je układać. - Co się tak patrzycie? - zaśmiałam się po chwili.     
   - Tak po prostu. - Cris wzruszyła ramionami i pogłaskała po główce moją najmłodszą córkę, którą miała na kolanach. 
   - W sumie to my się już musimy zbierać, co? Zaraz trening - Isco zwrócił się do Thiago i wstał. Najpierw ucałował Marię i Fran, a na końcu podszedł do mnie i złożył na moich ustach soczystego buziaka. - Wpadnę po meczu zobaczyć co z Alvaro.   
   - Jasne. - uśmiechnęłam się szeroko. - Daj z siebie wszystko. Maria będzie na meczu z Cris. - dodałam. Wtedy bliźniaki zaczęły mocno przytulać się do Thiago, a ten pocałował je w czubek głowy. Wstał i tak samo postąpił z Cristiną, która w tym momencie przymknęła powieki. 
   - To do zobaczenia - powiedzieli i ruszyli do wyjścia z pokoju.
   - Daj mi ją, bo pewnie masz dość niańczenia moich dzieci - uśmiechnęłam się i zabrałam od przyjaciółki Franciscę.
   - Przestań. - zaśmiała się. - Są grzeczne!
   - Mamusiu, zaraz wrócę. Muszę siusiu! - zawołała Maria i pobiegła do łazienki.
   - Co z Isco? - zapytała od razu.
   - Przeprosił mnie i zgodził się na film! - uśmiechnęłam się szeroko.
   - Mówiłam, że wszystko się ułoży! - zaśmiała się i ścisnęła moją dłoń. - Widzisz, jest dobrze. 
   - Ale jeśli jeszcze raz wywinie coś takiego to od razu rozwód - zaśmiałam się głośno.
   - No to niech uważa. - pokazała mi język. - Ja bym się bała! 
   - Ja na jego miejscu też, ale wierzę, że nie będzie już taki głupi - westchnęłam i spojrzałam na nią. - O której jest ten mecz?
   - O dwudziestej dopiero. - odparła i ciągle patrzyła na Franciscę. - Nie wiem czy mam ubrać na siebie koszulkę Thiago. - westchnęła.
   - Powinnaś!
   - Wiesz... - uśmiechnęła się. - To było dziwne, ale przedtem gdy trzymałam na rękach Franciscę i Thiago stał obok to... Nie, nieważne! - pokręciła głową. 
   - Mów i to szybko! - zaśmiałam się.
   - No, bo miałam wrażenie jakbym chciała mieć jeszcze jedno dziecko. - spuściła głowę. - Ale to już nieważne, bo sama wiesz jak jest. 
   - Hej, wszystko się może zdarzyć - uśmiechnęłam się lekko. - Ja wierzę, że będziecie razem i dorobicie się ślicznego dzidziusia!       
   - Ja już sama się w tym wszystkim gubię, serio! Niby Thiago robi wszystko, żeby jakoś to ułożyć, ale ja zaraz mam przed oczami tamte zdjęcia. 
   - Bo potrzeba czasu, kochana - pogłaskałam ją po ramieniu.
   - Ja to wiem... - mruknęła i spojrzała na Rafa i Ros, bawiących się klockami w kącie kawałek dalej. - Nie chcę żeby cierpieli. - szepnęła. 
   - I nie będą, kochana. Uwierz mi!
   - Też chcę w to uwierzyć. - uśmiechnęła się lekko i wtedy wróciła Maria, która od razu dołączyła zabawy z bliźniakami. 
   - Kochanie, pójdziesz dzisiaj na mecz z ciocią, dobrze? - zwróciłam się do córeczki. 
   - Dobrze. I z Ros i Rafą, też? - zapytała. 
   - Też - pokiwałam głową. - Mama zostanie z Alvaro i Fran w hotelu - uśmiechnęłam się.
   - No dobrze, a później wrócę z tatusiem! - zapiszczała. 
   - Dobrze, dobrze - pokiwałam głową.
Cieszyłam się z tego, że pogodziłam się z Isco. Czuje, że wczorajsza kłótnia zbliżyła nas do siebie, bo po raz pierwszy mój mąż ustąpił i pozwolił mi postawić na swoim. To było bardzo ważne.         
         
CRISTINA

  Wieczorem ubrałam dzieciaki w narodowe barwy i wtedy ja sama poszłam się przebrać. Stanęłam przed szafą i wyjęłam z niej ciemne jeansy i teraz nadszedł problem co włożyć na górę. Przejrzałam to co miałam ze sobą, ale i tak mój wzrok spoczął na koszulce reprezentacyjnej Thiago. Podrapałam się po karku i zdjęłam ją z wieszaka, ubierając na siebie. Poprawiłam włosy i włożyłam czarne szpilki. 
   - Możemy już iść! - zawołałam do dzieci i sięgnęłam po swoją torbę. Raf i Ros po kilku sekundach stali grzecznie przy drzwiach i czekali. Wyszliśmy z pokoju i po drodze zabraliśmy jeszcze Marię, która była ubrana identycznie jak moja Rosario. Czyli granatowa spódniczka i bordowa koszulka. Zanim wyszła obiecała jeszcze Loli, że będzie bardzo grzeczna i poszłyśmy na stadion. 
 Na miejscu siedzieliśmy tuż obok Violi, Maite, Nurii, Lisy i Lloreny, które także miały na sobie koszulki z nazwiskami swoich facetów. Najlepiej i tak wyglądał półroczny, mały Bartra, który siedział na kolanach Violi.  
   - Chłopaki się ucieszą, jak zobaczą, że mają tyle wiernych fanek - wyszczerzyła się Llorena.
   - No i nie zapominajmy o fanach. - Nuria wskazała na Rafaela i Daniego.
   - No właśnie! - oburzył się mój synek, który wyczekiwał piłkarzy na boisku.
   - Oczywiście! Wy jesteście największymi kibicami! - zaśmiała się Lopez.
   - Ja też tak kiedyś będę grał! - zawołał nagle Raf. - I też będę miał tyle fanek! - wyszczerzył się. 
   - Jedną już masz - zaśmiałam się i spojrzałam na Marię, która siedziała cichutko na krzesełku.
   - Może faktycznie coś w przyszłości z nich będzie? - uśmiechnęła się Maite.             
   - Byłoby fajnie.
   - Tatuś! - zapiszczał Raf i wskazał paluszkiem na murawę. Piłkarze właśnie wychodzili na boisko. 
   - No i się zaczęło. - zaśmiałam się. - Będą ten mecz bardziej przeżywać niż cała reszta na tym stadionie. Jak zwykle z resztą. - pokręciłam głową.  
   - To normalne - skinęła głową Maite. - Ja po tylu latach już się nie przejmuje meczami.
   - Ja w ogóle. Mnie to wcale nie interesuje - zaśmiała się Lisa.
   - Mój ojciec był kibicem od zawsze, więc ja to lubię. - uśmiechnęłam się.
   - I masz szczęście, bo wpadł ci mąż piłkarz. - dorzuciła Nuria.  
   - Powiedzmy, że ma to swoje dobre i złe strony - odparłam z uśmiechem i spojrzałam na boisko. Piłkarze właśnie ustawiali się do hymnów, które po chwili poleciały z głośników. 
   - Masz rację, ale ja mojego Marca nie wymieniłabym za żadne skarby. - powiedziała Viola, poprawiając sobie syna na kolanach. 
   - A która by wymieniła swojego faceta? - zapytała Llorena. - O, zaczyna się - wyszczerzyła się i wskazała na dzieci, które wstały z krzesełek i podskakiwały.  
   - Trzymajcie mocno kciuki, aby wygrał mecz, dobrze? - powiedziałam, a ona uniosła rączki z zaciśniętymi kciukami.
   - Dobrze! Wygra na pewno! - pisnęła i od razu zaczęła coś mówić do Marii. Piłka praktycznie od razu przykleiła się do nóg Hiszpanów, chociaż trafili na godnego przeciwnika, bo Polacy mężnie walczyli. 
   - Tata, tata! - Maria zaczęła krzyczeć, kiedy Isco wbiegł z piłką w pole karne. I wtedy piłka wpadła do bramki, właśnie dzięki Alarconowi. Wszyscy ci, którzy przyszli kibicować Hiszpanom, właśnie wstali i zaczęli wariować, a w szczególności córka Isco. Otworzył wynik w pierwszych minutach i miejmy nadzieję, że wygrają i pojadą na Camp Nou, na finał. 
   - Ciociu, widziałaś? Tata strzelił gola! - krzyczała głośno.
   - Wszyscy widzieli - odpowiedziała jej Lisa i pogłaskała ją po główce. - Lola pewnie wariuje w hotelu - zaśmiała się.
   - To na pewno. - odparłam. - Jak będą strzelać w takim tempie to ja już się boję o wynik, albo właściwie to już się bardzo cieszę! 
   - Mniej stresu dla nas - mruknęła Viola.
   - I dla dzieci - dodałam po chwili.
   - One już wariują ze szczęścia. - Maite wskazała na trójkę, która siedziała z szerokimi uśmiechami. Taki wynik panował aż do końca pierwszej połowy. Chłopcy schodzili do tunelu z radosnymi wyrazami twarzy. 
W trakcie przerwy dzieci zjadły kanapki i powróciły do kibicowania. Viola razem z synkiem oraz Lisą i Maite wróciła do hotelu, bo ten hałas źle na nich działał. Piłkarze wrócili na boisko po 15 minutach i znów zaczęli show. Polacy byli już kompletnie bez sił i Isco dawał popis swoich umiejętności ku uciesze swojej córeczki.
   - Tatuś bardzo ładnie gra! Ciągle ma przy sobie piłkę! - piszczała, bijąc brawo. 
   - Stara się dla ciebie - uśmiechnęłam się do niej.
   - I dla mamusi! Bo ją kocha - odpowiedziała uśmiechnięta.
   - No pewnie! - uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam ją w czoło. Wtedy usłyszałam gwizdek i spojrzałam na boisku. Piłkarze zebrali się w jednym miejscu i nie było nic widać i dopiero po chwili pokazali powtórkę na telebimie.
   - Dlaczego tata siedzi na boisku? - zainteresowała się Rosi, a ja nadal patrzyłam na ekran. 
   - Nie wiem, kochanie. Chyba ktoś go sfaulował - odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od ekranu. Thiago trzymał się za kostkę z grymasem bólu na twarzy. Sędzia coś do niego mówił, ale ten przy pomocy Cristiana wstał i powiedział, że zagra. Mam tylko nadzieję, że to nic poważnego. Grał, ale widać było, że sprawia mu to ból i lekko utykał. Minęło kilka minut, a on podszedł do linii bocznej i poprosił jednak o zmianę. Robił to niechętnie, bo naprawdę bardzo chciał grać. Jak zawsze z resztą. 
   - Tata schodzi - mruknął smutno Raf. 
   - Pewnie boli go nóżka. - pogłaskałam go po główce i sama patrzyłam z grymasem na tą scenę. Przy linii stał już Sergi Roberto i czekał na przerwę w meczu, by zmienić mojego męża.
   - I już nie będzie grał? - dorzuciła Rosario. 
   - Nie - pokiwałam głową. - Ale po meczu pójdziemy do niego i dowiemy co się stało, dobrze? - dodałam z uśmiechem. Nie chciałam, aby dzieci się martwiły. 
   - To dobrze, bo chcę go przytulić. - powiedziała mała i wróciła do oglądania gry. 
   - I niedługo przytulisz - mruknęłam i spojrzałam na tablicę z wynikiem. Zostało jeszcze 5 minut gry plus doliczany czas.
  Piłka aktualnie była podawana na środku pola, a na ekranie znów pokazali sytuacje z faulem na Thiago, a zaraz po tym pokazali moją twarz z reakcją na to. No tak, zawsze jeżeli wypatrzą kogoś z rodziny piłkarza, to muszą go pokazać... Już dawno nauczyłam się coś takiego ignorować.
Piłkarze w bordowych koszulkach zaczęli coraz bardziej przybliżać do bramki, a piłkarz latała od jednego do drugiego. Tak zwana tiki-taka, którą kilka lat temu Hernandez określił słowami "bum-bum-bum". I to się nazywa piękno gry naszych chłopaków. 
   - Gooooooooooool! - krzyknęła Maria i zaczęła podskakiwać na krzesełku. Trybuny znów szalały, a strzelcem bramki okazał się znów Isco.
   - No widzisz jak się dla ciebie stara? - zawołała Llorena i pogłaskała ją po główce. 
   - Będę musiała mu dać nagrodę! - zapiszczała, bo Isco podbiegł w naszą stronę i przesłał jej buziaka w powietrzu.
   - Kocham cię tato! - zapiszczała głośno, a ja ją zaczęłam trzymać, bo o mało co nie zsunęła się z krzesełka.
    - A jaką mu dasz tą nagrodę? - zapytała żona Camacho.
   - Narysuję coś ładnego! - wyszczerzyła się. - I dam buziaka! 
   - No i na pewno się ucieszy - uśmiechnęłam się. Mecz się skończył z takim wynikiem jaki ustanowił Alarcon. Wszystkie wstałyśmy i wzięłyśmy za rękę po jednym dziecku. Rosario mocno trzymała mojej rączki i czekała na spotkanie ze swoim ojcem. Raf szedł z Lloreną, a Maria z Nurią. Piłkarze powoli zaczęli opuszczać szatnię, ale nas najbardziej interesował Thiago. Kiedy w drzwiach pojawił się Isco Maria szybko do niego podbiegła.
   - Tata! - zawołała a on ukucnął i wyciągnął w jej stronę dłonie. - Jesteś najlepszy - zawisła na jego szyi!
   - Dziękuje, słoneczko - zabrał ją na ręce i spojrzał na nas. - Poczekajcie tu chwile. Thiago niedługo wyjdzie.
   - Okay. - uśmiechnęłam się lekko.
   - Zabiorę ją i pojadę do Loli. - powiedział Isco. - Pożegnaj się z Ros i Rafem i wracamy, co? - zwrócił się do swojej córki.  
   - Dobrze - pokiwała i podeszła do moich bliźniaków, z którymi się pożegnała. Po chwili się oddalili, a z szatni wyszedł Ignacio i najpierw przywitał się z Nurią, sprzedając jej soczystego buziaka, a potem zaczął łaskotać Rafa i Ros.
   - Co, czekacie na tatę? - uśmiechnął się.
   - Tak! - zapiszczały wesoło.
   - To dobrze. Musicie go pocieszyć - puścił do nas oczko.
   - To my już pójdziemy, a wy czekajcie na Thiago. - uśmiechnęła się Nuria i pomachała dzieciakom. Po woli odeszli, a za chwilę w progu pojawił się mój mąż.
   - Tata! - rzuciły się w jego stronę.
   - Cześć. - uśmiechnęłam się lekko, a on odpowiedział mi tym samym.
   - Bardzo cię boli? - zapytała nagle Rosario. 
   - Troszkę, ale nie martwcie się - odpowiedział jej.
   - A możemy już iść do hotelu? - zapytał cicho Rafael, przecierając powieki.
   - Mój ty kawalerze, od kiedy ty pierwszy chcesz iść spać? - zaśmiałam się i przykucnęłam przy synu. 
   - Jestem zmęczony po meczu - odparł cicho. Po oczkach było widać, że jest naprawdę śpiący.
   - Jedziesz z nami? - zapytałam Thiago.
   - Pojadę. - powiedział i wziął na ręce Rafe, który faktycznie ledwo trzymał się na nogach. Ja chwyciłam dłoń Rosario i po woli ruszyliśmy w stronę wyjścia ze stadionu. Kilkanaście minut później byliśmy już pod hotelem i kierowaliśmy się do naszego pokoju. Rafa już dawno spał na rękach u Thiago, a Rosario dzielnie wytrzymała do końca.
   - Położę go od razu. - szepnął Thiago, gdy weszliśmy do pokoju. Zaniósł go do jego łóżka i okrył kołdrą, na koniec składając całusa w czoło.  
   - Mamusiu, ja też już pójdę spać - mruknęła nasza córeczka i pobiegła do łóżka.
   - A kąpiel? - zapytałam.
   - Teraz nie - uśmiechnęła się i wpakowała się pod kołdrę.
   - No dobrze - zgodziłam się i zgasiłam im światło w pokoju. - Kolorowych snów - dodałam i zamknęłam drzwi.
   - Ros też zasnęła? - usłyszałam Thiago, który stał oparty o komodę.
   - Tak. Obydwoje są zmęczeni po meczu - spojrzałam na jego nogę. 
   - Niby nic takiego... - mruknął, wskazując na nią.
   - Ale co powiedział lekarz? - zapytałam i usiadłam na rogu łóżka. 
   - Że mogę nie zagrać w finale - mruknął smutno i usiadł obok mnie.
   - Nie, może jednak wszystko będzie dobrze. - powiedziałam cicho. Wiedziałam jak bardzo chce grać, ale nie wiedziałam co innego mu teraz odpowiedzieć. 
   - Nie wyobrażam sobie tego, że mógłbym nie zagrać. Jednak jest to możliwe i to mnie dobija - westchnął, zakrywając twarz w dłoniach.
   - A tamten zamiast żółtej, to powinien dostać czerwoną i wylecieć z boiska. - powiedziałam nerwowo i położyłam dłoń na jego ramieniu. 
   - Od kiedy ty jesteś taka nerwowa, co? - zapytał ze śmiechem.
   - Jeżeli stałoby ci się coś poważniejszego? 
   - A teraz ma to dla ciebie jakieś znaczenie? - spojrzał na mnie przenikliwie.
   - Nadal jesteś ojcem naszych dzieci i moim mężem. - mruknęłam cicho. 
   - Cieszy mnie to - uśmiechnął się lekko i spojrzał na kostkę. - Boli jak cholera. Chyba będę musiał się już położyć.
   - Jeżeli chcesz to zostań. - wskazałam na łóżko. Nie mogłam tu tego zabronić, poza tym nie chcę żeby jeszcze bardziej przeciążał swoją nogę.
   - Dzięki. - skinął głową. - Cieszę się, że ubrałaś koszulkę. - wskazał na bordowy trykot na mnie. 
   - Nie chciałam się wyróżniać - mruknęłam nieśmiało.
   - Ale i tak mnie to cieszy. - uśmiechnął się lekko i zdjął z siebie reprezentacyjną bluzę. 
   - Thiago - mruknęłam, a on spojrzał na mnie. - Mam nadzieje, że zagrasz w finale. Zasługujesz na to - uśmiechnęłam się lekko.   
   - Chciałbym. - szepnął. - Ale jeżeli doktor się nie zgodzi to siedzę z wami na trybunach. 
   - To dopiero za kilka dni, więc może akurat się wykurujesz? - posłałam mu lekki uśmiech i zabrałam piżamę spod poduszki. - Pójdę pod prysznic - zakomunikowałam.

1 komentarz:

  1. No i tak ma być! Mecz wygrany, Isco i Lola pogodzeni ;) Jeszcze tylko, żeby między Cris i Thiago sie ułożyło i będzie super :D

    OdpowiedzUsuń