CRISTINA
Siedzieliśmy na vipowskiej
trybunie na Camp Nou i oglądaliśmy końcówkę drugiego meczu
ćwierćfinału Ligi Mistrzów Barca vs. Borussia. Zostało dziesięć
minut do końca, a w dwumeczu było 3:2 dla Katalończyków. Teraz
pozostaje mieć nadzieję, że Pszczółki nie strzelą nam bramki,
albo by nasi ją zdobyli i zagwarantowali sobie miejsce w półfinale.
Uśmiechałam się na widok siedzących kolejno Rosario, Rafaela i
Bruno, którzy mocno ściskali kciuki. Obok mnie siedzieli Thaisa z
Roque, dalej Katinia, która trzymała na rękach czteromiesięczną
Albę, Mazinho i Valeria z Joanem. Siedziałam i trzymałam dłonie
na swoim ogromnym już brzuchu. Thiago chciał bym została w domu i
obejrzała mecz przed telewizorem, bo ustalony termin zbliżał się
wielkimi krokami, ale ja się uparłam, a z kobietą w ciąży się
nie zadziera, zwłaszcza w zaawansowanej.
Piłkarze Barcelony przejęli
piłkę i pognali do bramki przeciwnika, wykiwali obronę i przedarli
się pod pole karne. Krótka chwila i rozległ się pisk i krzyk, bo
mój mąż strzelił gola, dzięki któremu Barcelona wchodzi dalej w
Champions League. Chciałam poderwać się tak samo jak reszta mojej
rodziny, ale zamiast tego poczułam skurcz w okolicy podbrzusza i
skrzywiłam się, automatycznie łapiąc za ramię siostrę Thiago.
- Cristina, w porządku? -
przestraszyła się.
- Tak. Znaczy nie - skrzywiłam się i
wskazałam na swój brzuch.
- Dziewczyny, co się dzieje? -
zaniepokoiła się moja teściowa.
- Wody mi odchodzą - zabrałam powietrza. - Ale to jeszcze przecież nie czas - jęknęłam.
- Wody mi odchodzą - zabrałam powietrza. - Ale to jeszcze przecież nie czas - jęknęłam.
- Tak też się czasami dzieje. Szybko,
jedziemy do szpitala - zawołała i nagle obok mnie zjawił się
Roque oraz jego przyszły teść.
- Zostańcie z dziećmi i poczekajcie
na Thiago, a my pojedziemy we trójkę do tego szpitala. -
zakomunikował Mazinho i pomogli mi wstać. Zaprowadzili mnie do
samochodu i po chwili odjechaliśmy w stronę szpitala. Wszyscy
zaczynali panikować, a mnie coraz bardziej bolało. Zawieźli mnie
do najbliższego szpitala, a tam od razu pielęgniarki wpakowały
mnie na wózek.
- Któryś z panów to ojciec? -
zapytała kobieta.
- Nie, ale zaraz powinien się tu
zjawić. - odparł szybko Mazinho.
- Dobrze. Jeśli się pojawi to proszę
wpuścić go do sali - powiedziała i wjechałyśmy do pomieszczania,
gdzie czekał już na nas lekarz. Zrobili mi badania, wpakowali w
szpitalną koszulę i ciągle wszystko mierzyli. Co chwila
przychodziła taka wytapirowana pielęgniarka i pytała co ile mam
skurcze, a ja po prostu miałam ochotę wstać i jej coś zrobić! W
pewnym momencie, mijając się z tamtą w drzwiach, jak burza do sali
wpadł zdyszany Thiago.
- Jesteś! Gdy dzieci na stadionie mi
powiedzieli, że mój ojciec i Roque zabrali cię do szpitala to
myślałem, że wyjdę z siebie. - złapał moją dłoń i pocałował
w czoło.
- Zaraz to ja chyba wyjdę z siebie! -
krzyknęłam głośno.
- Spokojnie Cris, zaraz pewnie przyjdą
lekarze i ci pomogą - uspokajał mnie.
- Już mi powinni pomóc! Ja rodzę, do
jasnej cholery!
- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym
ci w tym ulżyć - ucałował moją skroń.
- To może nie rób mi więcej dzieci,
dobra? - rzuciłam w jego stronę i zawyłam z bólu.
- Trójka nam chyba wystarczy, co? -
zaśmiał się i wtedy do sali znów weszła tamta pielęgniarka, a
za nią lekarz.
- I jak tam? Trzymamy się? - zapytał
i podszedł do mnie. - Co ile są skurcze? - tym razem zwrócił się
do pielęgniarki.
- Silne skurcze co dwie minuty -
odparła kobieta, a ja wtedy pomyślałam czy ona kiedykolwiek już
rodziła. Silne to było mało powiedziane! Lekarz coś do niej
powiedział i po chwili znowu mnie tak mocno zabolało. Thiago
wpatrywał się we mnie z przerażeniem.
THIAGO
Po wygranym meczu, razem
ze swoim bratem znalazłem swoją rodzinę, ale ku mojemu dziwieniu
nie było tam ani mojej żony, ani ojca, ani przyszłego szwagra.
Zaniepokoiło mnie to, a tym bardziej gdy Bruno i bliźniaki
zakomunikowały mi, że dziadek z wujkiem zawieźli ją do szpitala.
Razem z Thaisą wsiedliśmy do samochodu i tam udaliśmy się w
pośpiechu. Rafael wtedy zabrał swoje dziewczyny do siebie, a mama
zabrała bliźniaki do swojego domu. Oczywiście każdy zażyczył
sobie by do siebie zadzwonić gdy będę już coś wiedział.
Zostawiłem ojca, Thaisę i Roque na korytarzu i wpadłem do sali z
Cristiną. Chwilę minęło zanim wrócił do niej lekarz i zaczęły
się poważne kroki co do odbierania porodu. Skręcało mnie gdy
widziałem jak Cristinę wszystko boli. Stałem przy niej i mocno
ściskałem za dłoń, co chwila całując w czoło. Czułem się
dokładnie tak samo jak przy porodzie bliźniaków. Byłem wprost
przerażony tym wszystkim. Lekarz kazał jej przeć i oddychać, a
wokół nas kłębiło się pracowników służby zdrowia.
- Zaraz nie wytrzymam - jęknęła
Cris, a ja jeszcze mocniej ścisnąłem jej dłoń.
- Cristina, jeszcze chwilę i będzie
po wszystkim. - szepnąłem.
- Minęła północ - powiedziała jedna z pielęgniarek.
- Wszystkiego najlepszego, Thiago - mruknęła i po chwili jęknęła z bólu.
- Minęła północ - powiedziała jedna z pielęgniarek.
- Wszystkiego najlepszego, Thiago - mruknęła i po chwili jęknęła z bólu.
- Widać już główkę! Niech pani
jeszcze trochę wytrzyma - usłyszeliśmy głos lekarza. Musiałem
jeszcze przez chwilę popatrzeć na moją cierpiącą żonę. Czyli
mój drugi syn urodzi się w dzień moich trzydziestych urodzin...
Wspaniały prezent. Uczucie nie do opisania. Nagle usłyszeliśmy
płacz, a Cristina odetchnęła. Położna wiedziała nawet żeby mi
nie proponować przecięcia pępowiny, bo to ta sama co przy
pierwszej ciąży i porodzie, właśnie wtedy odmówiłem.
- Mają państwo silnego syna. -
powiedziała kobieta i położyła małe zawiniątko na ramionach
Cris.
- Jest taki śliczny - wyszeptałem i
pogłaskałem go po malutkiej główce.
- Tatuś teraz nie ma prawa się
wyprzeć, za bardzo do niego podobny - odezwała się położna.
Faktycznie mój drugi syn miał o wiele ciemniejszą karnacje niż
bliźniaki i z dumą przyznaję, że był podobny do mnie.
- Będzie przystojniakiem, jak tatuś -
Cris puściła do mnie oczko i złapała za rączkę naszego synka. -
To jak go nazwiemy?
- My już chyba nie mamy nic do gadania
- zaśmiałem się. - Ros z Rafem już wybrali Victora. - pocałowałem
małego w główkę.
- Racja - skinęła głową. - Victor
Alcantara - uśmiechnęła się szeroko.
- Niech szczęśliwy tata idzie
powiadomić rodzinę, a my przeniesiemy pana skarby do sali -
odezwała się młoda pielęgniarka z uśmiechem, a ja jeszcze raz
ucałowałem żonę i synka i wyszedłem na korytarz do oczekujących.
Gdy tylko mnie zobaczyli, aż wstali ze swoich miejsc.
- Mam syna! - zawołałem rozradowany.
- Mam syna! - zawołałem rozradowany.
- Gratuluje! - pierwszy wyściskał
mnie ojciec, a później szwagier.
- Bardzo się cieszymy, braciszku -
zawołała Thaisa. - I chyba powinieneś zadzwonić do mamy, bo tam
wszyscy siedzą jak na szpilkach. Dzieci nie chcą pójść spać, bo
czekają na braciszka. - zaśmiała się.
- Racja! - zawołałem i sięgnąłem
do kieszeni po telefon. Wybrałem numer do mamy i przyłożyłem go
sobie do ucha. Kiedy usłyszałem jej głos od razu powiedziałem o
nowinie. - Mamo, mam syna!
- Thiago, to wspaniale! - zawołała. -
Rosario, Rafael, macie brata - słyszałem jak mówiła do moich
dzieci, a one zaczęły praktycznie piszczeć.
- Teraz powiedz, że mogą iść spać, a jak wstaną to po nie przyjadę i przywiozę do szpitala.
- Teraz powiedz, że mogą iść spać, a jak wstaną to po nie przyjadę i przywiozę do szpitala.
- Synu, ty chyba nie wiesz co mówisz.
One nie zasną - zaśmiała się.
- To spróbuj je tam jakoś ujarzmić,
co? - zaśmiałem się. - Rano po nie przyjadę.
- Pewnie. O nic się nie martw. I
ucałuj od nas Cris i małego!
- Jasne! Pa, mamo - powiedziałem i się
rozłączyłem. Wróciłem do tamtych. - Mama przewiduje, że
bliźniaki tak łatwo nie zasną - uśmiechnąłem się. - Możecie
wracać do domu, ja tu zostanę z Cris.
- Zapewne będziesz miał jeszcze
gościa w postaci naszego braciszka - zaśmiała się Thaisa.
- Ja z nim też siedziałem, gdy Katina
rodziła. Tylko to było w dzień - pokręciłem głową.
- Twoja żona wybrała sobie świetną
porę. Mecz - zaśmiał się Roque, a cała reszta do niego
dołączyła.
- Dziecko zaczęło się cieszyć z
gola tatusia i zechciało go już zobaczyć - dorzucił ojciec.
- A wygląda jak ja! Ma ciemną
karnację!
- No to ci się udało - Thaisa
pokazała mi język. - Ej, dziś jest jedenasty już! Sto lat, Thiago
- znów mnie przytuliła. - Staruszek już z ciebie. - wyszczerzyła
się.
- Ej, mam tylko trzydzieści lat! -
oburzyłem się.
- Właśnie. To piękny wiek - ojciec puścił do mnie oczko.
- Właśnie. To piękny wiek - ojciec puścił do mnie oczko.
- Właśnie! - zmierzwiłem jej włosy.
- Wracajcie już do domu i spać. Ja wracam do żony i Victora. -
uśmiechnąłem się.
- Jasne. Miłej nocy - oparła i cała
trójka pożegnała się ze mną. Ja ruszyłem korytarzem i po drodze
zapytałem pielęgniarkę gdzie przenieśli Cristinę. Wskazała mi
numerek i ruszyłem do drzwi z szóstką. Wszedłem do środka i
zastałem leżącą Cris w łóżku, wpatrującą się w naszego
synka, którego trzymała. Podszedłem po cichu i zdjąłem swoją
bluzę, wieszając ją na oparciu krzesła.
- Już wszyscy wiedzą? - zapytała
mnie z uśmiechem.
- Od nas wszyscy - uśmiechnąłem się
i usiadłem. - Do twoich rodziców i Loli zadzwonię rano. Nie chcę
ich teraz budzić.
- No tak. Lola od razu chciałaby
przylecieć - zachichotała cicho.
- A ona sama za niedługo będzie
rodzić, więc Isco musi jej pilnować. - puściłem do niej oczko.
- Chyba nie wierzysz w co mówisz -
szepnęła i cały czas wpatrywała się w Victora.
- Może, ona zawsze robi co chce. Jest
już późno Cris, powinnaś spać, bo na pewno jesteś wykończona.
- I to jak. Ale zostaniesz przy nas,
prawda?
- No pewnie. Będę was pilnować, żeby
nikt mi was nie ukradł. - pokazałem jej język i wstałem. - Daj,
odłożę go do łóżeczka. - wskazałem na mebel stojący po
drugiej stronie.
- Tylko bądź delikatny - ostrzegła
mnie.
- Tak, wiem - uśmiechnąłem się i
ostrożnie wziąłem go na ręce. Był maleńki i taki kruchy.
Odłożyłem go do łóżeczka i pocałowałem w główkę, po czym
usiadłem na łóżku przy swojej żonie, a ona się do mnie
przytuliła.
- Cieszę się, że mam to już za sobą
- westchnęła.
- Ja też, bo mam was tu już
wszystkich. - pocałowałem ją w czoło.
- I wystarczy. Jest nas piątka!
- Taka piątka, jak palców u jednej
dłoni. Zawsze razem.
- Idealnie powiedziane - spojrzała na
mnie i ucałowała mój policzek.
- Śpimy? - zapytałem, a ona skinęła
głową. Zgasiłem małą lampkę i Cris zasnęła, wtulona we mnie.
Rano, gdy Cris i małym zajęły się już lekarze, ja pojechałem do
domu. Wziąłem prysznic, zabrałem rzeczy na przebranie dla
bliźniaków, coś dla Cris i Victora. Pojechałem do mamy, by je
odebrać. Dobrze, że rano zrobiłem małemu zdjęcie, bo inaczej
mama by mnie chyba ukrzyżowała. Zabrałem Rosario oraz Rafaela i
pojechaliśmy do szpitala.
- Tatusiu, a będziemy mogli go
przytulić? - zapytała Rosario.
- Jest jeszcze maleńki, więc chyba
musicie jeszcze odrobinkę poczekać, ale za to możecie go potrzymać
za rączkę. - uśmiechnąłem się do wstecznego lusterka.
- No dobrze! - odparła, a Rafa pokiwał
głową ze zrozumieniem. - Tatusiu, a mamusię będziemy mogli
przytulić? - zadała kolejne pytanie.
- Jak najbardziej - skinąłem głową
i zaparkowałem pod szpitalem.
- Super! - ucieszyli się i zaczęli
odpinać swoje pasy. Ja wysiadłem z samochodu i po chwili pomogłem
wyjść bliźniakom. Złapałem ich za dłonie i razem weszliśmy do
szpitala. Wyjechaliśmy windą na odpowiednie piętro i zaprowadziłem
dzieci pod salę, gdzie przebywała Cristina z Victorem.
- Ale cichutko, dobrze? Wasz braciszek może spać. - powiedziałem i otworzyłem drzwi, wpuszczając ich pierwszych. Po ciuchy weszły do środka i od razu skierowali się do Cris, która ich mocno przytuliła. Kiedy się od siebie odkleili dzieci podeszły do łóżeczka, w którym leżał Victor.
- Ale cichutko, dobrze? Wasz braciszek może spać. - powiedziałem i otworzyłem drzwi, wpuszczając ich pierwszych. Po ciuchy weszły do środka i od razu skierowali się do Cris, która ich mocno przytuliła. Kiedy się od siebie odkleili dzieci podeszły do łóżeczka, w którym leżał Victor.
- Jaki jest malutki! - zawołał Raf.
- I taki sam jak tata! - zachichotała nasza córka, a ja podszedłem do Cris i przywitałem się z nią.
- I taki sam jak tata! - zachichotała nasza córka, a ja podszedłem do Cris i przywitałem się z nią.
- Zrobiliśmy dla niego laurkę! Ale
została w domu - powiedział smutno nasz starszy syn.
- To nic. Później mu ją dacie - odezwała się Cristina.
- To nic. Później mu ją dacie - odezwała się Cristina.
- Racja, a może któreś chce
zadzwonić do dziadków, do Malagi i pochwalić się braciszkiem, co?
- zaśmiałem się i wyjąłem telefon z kieszeni.
- Ja! - Ros do mnie przybiegła.
- Dobrze. - wziąłem ją na kolana i wykręciłam numer, podając jej telefon.
- Ja! - Ros do mnie przybiegła.
- Dobrze. - wziąłem ją na kolana i wykręciłam numer, podając jej telefon.
- Babciu, babciu! Mam małego
braciszka! - krzyknęła do telefonu. Zaczęła nawijać, że jest
malutki i podobny do mnie, a później oddała telefon Cris, która
chwilę rozmawiała ze swoją matką. - Tatusiu, jestem taka
szczęśliwa - przytuliła mnie mocno. - Zawsze marzyłam o młodszym
rodzeństwie, jak Maria!
- No widzisz, jak Victor podrośnie, to
będziecie się z nim bawić. - dałem jej pstryczka w nos.
CRISTINA
Koło południa moja sala
przetrwała prawdziwe oblężenie, a mianowicie odwiedziny całej
rodziny mojego męża plus Marc z Violą, Cristian z Lloreną, Martin
z Maite i nawet przyszedł Dos. Wszyscy chcieli zobaczyć małą
kopię mojego męża. Później Thiago zabrał bliźniaki do domu i
obiecał że przyjedzie jeszcze sam popołudniu, a ja miałam chwilę
wytchnienia, bo Victor spał.
Wzięłam swój telefon do ręki i
wybrałam numer Loli. W końcu i Alarconowie powinni się dowiedzieć
o tym, że już urodziłam.
- Hej Cris, jak tam się czuje druga
ciężaróweczka? - zaśmiała się do słuchawki.
- Ciężarówka w nocy wyładowała
pakunek - odparłam z uśmiechem.
- Co?! Chyba żartujesz? - krzyknęła.
- Nic, a nic. Piętnaście minut po
północy na świat przyszedł Victor Alcantara - powiedziałam
zadowolona.
- To gratulacje! Tak się cieszę,
Cris! - zapiszczała.
- Ja tak samo. Trochę się
wycierpiałam, ale było warto - spojrzałam w stronę łóżeczka. -
A urodę faktycznie odziedziczył po Alcantarach.
- No proszę! Muszę go jak najszybciej
zobaczyć - zaświergotała radośnie.
- Poczekaj, w tym stanie nie możesz
tak po prostu sobie latać z Anglii do Hiszpanii.
- No wiem. Isco by mnie nawet nie
puścił - mruknęła, a ja byłam pewna, że przewraca właśnie
oczami.
- Poproszę Thiago to później podeśle
wam zdjęcia, ok?
- O tak! Ciocia Lola musi go zobaczyć
- zachichotała cicho. - Isco! Cris urodziła! - krzyknęła.
- Choć trochę podobny do tatusia czy
tak jak bliźniaki? - słyszałam jak się śmiał.
- Podobno wygląda jak Thiago! Isco,
musimy go zobaczyć!
- Lola, nie gorączkuj się tak. -
zaśmiałam się. - Nie ucieknie wam. Zobaczycie go jeszcze.
- Nie martw się. Już ja nad tym
zapanuje - usłyszałam głos Isco, który musiał odebrać jej
telefon.
- Tak dokładnie. Ujarzmij tą swoją
złośnicę, w gorącej wodzie kąpaną. I czekajcie na swoje
dziecko.
- Czekamy, czekamy. Cris, a Thiago
trwał przy twoim boku czy mu się zemdlało? - zapytał z
ciekawością.
- Mój odważny rycerz wytrwał do
samego końca i ściskał mnie za rękę.
- Dobra, daj mi już ją! Idź do
dzieci! - mówiła Lola, która zapewne stała obok.
- Isco ma zamiar mdleć, że tak
wypytuje? - zachichotałam.
- Nie mam pojęcia - mruknęła jego
żona. - On bardziej przeżywa ten poród niż ja.
- No to lepiej nie chodź już na jego
mecze, dobrze ci radzę. Ja zaczęłam rodzić na tym z Borussią!
- Ale jaja! - zaśmiała się cicho. -
Chciałabym to widzieć!
- Mi nie było do śmiechu, jak zaczęły
mi wody odchodzić na plastikowym krzesełku!
- Wybacz, kochana. Jednak ta wizja mnie
powala na kolana!
- Zobaczymy jak będzie z tobą! -
odgryzłam się.
- Na razie jest okej. Jednak dzidzia
daje mi w kość, bo ciągle kopie.
- A to pewnie po tatusiu! -
wyszczerzyłam się.
- Tak, tak! To na pewno po nim -
dołączyła do mnie.
- No to mamy wytłumaczenie - odparłam.
- A jak dzieci? Też nie mogą się już doczekać?
- Tak. Szczególnie Maria, która marzy
o braciszku!
- No to moi też się na niego uparli i
mają - uśmiechnęłam się. - I sami imię wybrali!
- To słodkie - zapiszczała. - Ja
teraz chciałam mieć niespodziankę. Nie wiem co będziemy mieli,
więc mamy dwa imiona!
- Zdradzisz jakie?
- Tulio i Emily. I nawet nie pytaj kto
wybierał!
- Czyżby Isco? - zaśmiałam się.
- Z Alvaro. Mówił mu imiona i jeśli
mały się uśmiechnął to znaczyło, ze mu się podoba! Później
wybrali najlepsze i mamy to - powiedziała poważnie.
- Co ty tam z nimi masz! - pokręciłam
głową. - Ja nie wiem skąd bliźniaki ubzdurały sobie Victora, ale
po prostu tak miało być i nie było odwrotu.
- To piękne imię. Jestem pewna, że
idealnie do niego pasuje.
- No wiesz, Rafael wpasowało się
idealnie! Boję się, że jak Rafinha zmajstruje kiedyś syna to
nazwie go Thiago! U nich to wszystko jest możliwe!
- To byłoby nawet zabawne, sama
przyznaj - zachichotała.
- No dobra, masz rację, jest! Kolejna
generacja Rafaela i Thiago Alcantary!
- Nie wiem czy świat jest na to
gotowy, Cris - jęknęła.
- Nie strasz mnie nawet! Chociaż jakby
syn Rafy wdałby się w mojego męża to byłby spokojny!
- Bardzo, bardzo spokojny! Aż za!
- Potulny jak baranek! - zaśmiałam
się i wtedy do sali wszedł lekarz. - Lola wybacz, ale muszę
kończyć.
- Jasne. Rozumiem. Trzymajcie się!
Jej i jest mały Victor *...*
OdpowiedzUsuńNie ma to jak rodzić na meczu :D Teraz tylko czekać na dziecko Loli ;)