niedziela, 8 czerwca 2014

Pięćdziesiąty siódmy: Będzie przystojniakiem, jak tatuś!

CRISTINA

  Siedzieliśmy na vipowskiej trybunie na Camp Nou i oglądaliśmy końcówkę drugiego meczu ćwierćfinału Ligi Mistrzów Barca vs. Borussia. Zostało dziesięć minut do końca, a w dwumeczu było 3:2 dla Katalończyków. Teraz pozostaje mieć nadzieję, że Pszczółki nie strzelą nam bramki, albo by nasi ją zdobyli i zagwarantowali sobie miejsce w półfinale. Uśmiechałam się na widok siedzących kolejno Rosario, Rafaela i Bruno, którzy mocno ściskali kciuki. Obok mnie siedzieli Thaisa z Roque, dalej Katinia, która trzymała na rękach czteromiesięczną Albę, Mazinho i Valeria z Joanem. Siedziałam i trzymałam dłonie na swoim ogromnym już brzuchu. Thiago chciał bym została w domu i obejrzała mecz przed telewizorem, bo ustalony termin zbliżał się wielkimi krokami, ale ja się uparłam, a z kobietą w ciąży się nie zadziera, zwłaszcza w zaawansowanej.
 Piłkarze Barcelony przejęli piłkę i pognali do bramki przeciwnika, wykiwali obronę i przedarli się pod pole karne. Krótka chwila i rozległ się pisk i krzyk, bo mój mąż strzelił gola, dzięki któremu Barcelona wchodzi dalej w Champions League. Chciałam poderwać się tak samo jak reszta mojej rodziny, ale zamiast tego poczułam skurcz w okolicy podbrzusza i skrzywiłam się, automatycznie łapiąc za ramię siostrę Thiago.
   - Cristina, w porządku? - przestraszyła się.
   - Tak. Znaczy nie - skrzywiłam się i wskazałam na swój brzuch.
   - Dziewczyny, co się dzieje? - zaniepokoiła się moja teściowa.
   - Wody mi odchodzą - zabrałam powietrza. - Ale to jeszcze przecież nie czas - jęknęłam.  
   - Tak też się czasami dzieje. Szybko, jedziemy do szpitala - zawołała i nagle obok mnie zjawił się Roque oraz jego przyszły teść. 
   - Zostańcie z dziećmi i poczekajcie na Thiago, a my pojedziemy we trójkę do tego szpitala. - zakomunikował Mazinho i pomogli mi wstać. Zaprowadzili mnie do samochodu i po chwili odjechaliśmy w stronę szpitala. Wszyscy zaczynali panikować, a mnie coraz bardziej bolało. Zawieźli mnie do najbliższego szpitala, a tam od razu pielęgniarki wpakowały mnie na wózek.
   - Któryś z panów to ojciec? - zapytała kobieta.
   - Nie, ale zaraz powinien się tu zjawić. - odparł szybko Mazinho. 
   - Dobrze. Jeśli się pojawi to proszę wpuścić go do sali - powiedziała i wjechałyśmy do pomieszczania, gdzie czekał już na nas lekarz. Zrobili mi badania, wpakowali w szpitalną koszulę i ciągle wszystko mierzyli. Co chwila przychodziła taka wytapirowana pielęgniarka i pytała co ile mam skurcze, a ja po prostu miałam ochotę wstać i jej coś zrobić! W pewnym momencie, mijając się z tamtą w drzwiach, jak burza do sali wpadł zdyszany Thiago. 
   - Jesteś! Gdy dzieci na stadionie mi powiedzieli, że mój ojciec i Roque zabrali cię do szpitala to myślałem, że wyjdę z siebie. - złapał moją dłoń i pocałował w czoło.
   - Zaraz to ja chyba wyjdę z siebie! - krzyknęłam głośno.
   - Spokojnie Cris, zaraz pewnie przyjdą lekarze i ci pomogą - uspokajał mnie.
   - Już mi powinni pomóc! Ja rodzę, do jasnej cholery!
   - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym ci w tym ulżyć - ucałował moją skroń. 
   - To może nie rób mi więcej dzieci, dobra? - rzuciłam w jego stronę i zawyłam z bólu.
   - Trójka nam chyba wystarczy, co? - zaśmiał się i wtedy do sali znów weszła tamta pielęgniarka, a za nią lekarz. 
   - I jak tam? Trzymamy się? - zapytał i podszedł do mnie. - Co ile są skurcze? - tym razem zwrócił się do pielęgniarki.
   - Silne skurcze co dwie minuty - odparła kobieta, a ja wtedy pomyślałam czy ona kiedykolwiek już rodziła. Silne to było mało powiedziane! Lekarz coś do niej powiedział i po chwili znowu mnie tak mocno zabolało. Thiago wpatrywał się we mnie z przerażeniem.

THIAGO

   Po wygranym meczu, razem ze swoim bratem znalazłem swoją rodzinę, ale ku mojemu dziwieniu nie było tam ani mojej żony, ani ojca, ani przyszłego szwagra. Zaniepokoiło mnie to, a tym bardziej gdy Bruno i bliźniaki zakomunikowały mi, że dziadek z wujkiem zawieźli ją do szpitala. Razem z Thaisą wsiedliśmy do samochodu i tam udaliśmy się w pośpiechu. Rafael wtedy zabrał swoje dziewczyny do siebie, a mama zabrała bliźniaki do swojego domu. Oczywiście każdy zażyczył sobie by do siebie zadzwonić gdy będę już coś wiedział. Zostawiłem ojca, Thaisę i Roque na korytarzu i wpadłem do sali z Cristiną. Chwilę minęło zanim wrócił do niej lekarz i zaczęły się poważne kroki co do odbierania porodu. Skręcało mnie gdy widziałem jak Cristinę wszystko boli. Stałem przy niej i mocno ściskałem za dłoń, co chwila całując w czoło. Czułem się dokładnie tak samo jak przy porodzie bliźniaków. Byłem wprost przerażony tym wszystkim. Lekarz kazał jej przeć i oddychać, a wokół nas kłębiło się pracowników służby zdrowia.
   - Zaraz nie wytrzymam - jęknęła Cris, a ja jeszcze mocniej ścisnąłem jej dłoń.
   - Cristina, jeszcze chwilę i będzie po wszystkim. - szepnąłem.
   - Minęła północ - powiedziała jedna z pielęgniarek.
   - Wszystkiego najlepszego, Thiago - mruknęła i po chwili jęknęła z bólu. 
   - Widać już główkę! Niech pani jeszcze trochę wytrzyma - usłyszeliśmy głos lekarza. Musiałem jeszcze przez chwilę popatrzeć na moją cierpiącą żonę. Czyli mój drugi syn urodzi się w dzień moich trzydziestych urodzin... Wspaniały prezent. Uczucie nie do opisania. Nagle usłyszeliśmy płacz, a Cristina odetchnęła. Położna wiedziała nawet żeby mi nie proponować przecięcia pępowiny, bo to ta sama co przy pierwszej ciąży i porodzie, właśnie wtedy odmówiłem. 
   - Mają państwo silnego syna. - powiedziała kobieta i położyła małe zawiniątko na ramionach Cris.
   - Jest taki śliczny - wyszeptałem i pogłaskałem go po malutkiej główce.
   - Tatuś teraz nie ma prawa się wyprzeć, za bardzo do niego podobny - odezwała się położna. Faktycznie mój drugi syn miał o wiele ciemniejszą karnacje niż bliźniaki i z dumą przyznaję, że był podobny do mnie. 
   - Będzie przystojniakiem, jak tatuś - Cris puściła do mnie oczko i złapała za rączkę naszego synka. - To jak go nazwiemy?            
   - My już chyba nie mamy nic do gadania - zaśmiałem się. - Ros z Rafem już wybrali Victora. - pocałowałem małego w główkę. 
   - Racja - skinęła głową. - Victor Alcantara - uśmiechnęła się szeroko.
   - Niech szczęśliwy tata idzie powiadomić rodzinę, a my przeniesiemy pana skarby do sali - odezwała się młoda pielęgniarka z uśmiechem, a ja jeszcze raz ucałowałem żonę i synka i wyszedłem na korytarz do oczekujących. Gdy tylko mnie zobaczyli, aż wstali ze swoich miejsc.
   - Mam syna! - zawołałem rozradowany. 
   - Gratuluje! - pierwszy wyściskał mnie ojciec, a później szwagier. 
   - Bardzo się cieszymy, braciszku - zawołała Thaisa. - I chyba powinieneś zadzwonić do mamy, bo tam wszyscy siedzą jak na szpilkach. Dzieci nie chcą pójść spać, bo czekają na braciszka. - zaśmiała się. 
   - Racja! - zawołałem i sięgnąłem do kieszeni po telefon. Wybrałem numer do mamy i przyłożyłem go sobie do ucha. Kiedy usłyszałem jej głos od razu powiedziałem o nowinie. - Mamo, mam syna!  
   - Thiago, to wspaniale! - zawołała. - Rosario, Rafael, macie brata - słyszałem jak mówiła do moich dzieci, a one zaczęły praktycznie piszczeć.
   - Teraz powiedz, że mogą iść spać, a jak wstaną to po nie przyjadę i przywiozę do szpitala. 
   - Synu, ty chyba nie wiesz co mówisz. One nie zasną - zaśmiała się.
   - To spróbuj je tam jakoś ujarzmić, co? - zaśmiałem się. - Rano po nie przyjadę. 
   - Pewnie. O nic się nie martw. I ucałuj od nas Cris i małego! 
   - Jasne! Pa, mamo - powiedziałem i się rozłączyłem. Wróciłem do tamtych. - Mama przewiduje, że bliźniaki tak łatwo nie zasną - uśmiechnąłem się. - Możecie wracać do domu, ja tu zostanę z Cris. 
   - Zapewne będziesz miał jeszcze gościa w postaci naszego braciszka - zaśmiała się Thaisa.
   - Ja z nim też siedziałem, gdy Katina rodziła. Tylko to było w dzień - pokręciłem głową. 
   - Twoja żona wybrała sobie świetną porę. Mecz - zaśmiał się Roque, a cała reszta do niego dołączyła.
   - Dziecko zaczęło się cieszyć z gola tatusia i zechciało go już zobaczyć - dorzucił ojciec. 
   - A wygląda jak ja! Ma ciemną karnację!
   - No to ci się udało - Thaisa pokazała mi język. - Ej, dziś jest jedenasty już! Sto lat, Thiago - znów mnie przytuliła. - Staruszek już z ciebie. - wyszczerzyła się. 
   - Ej, mam tylko trzydzieści lat! - oburzyłem się.
   - Właśnie. To piękny wiek - ojciec puścił do mnie oczko.
   - Właśnie! - zmierzwiłem jej włosy. - Wracajcie już do domu i spać. Ja wracam do żony i Victora. - uśmiechnąłem się. 
   - Jasne. Miłej nocy - oparła i cała trójka pożegnała się ze mną. Ja ruszyłem korytarzem i po drodze zapytałem pielęgniarkę gdzie przenieśli Cristinę. Wskazała mi numerek i ruszyłem do drzwi z szóstką. Wszedłem do środka i zastałem leżącą Cris w łóżku, wpatrującą się w naszego synka, którego trzymała. Podszedłem po cichu i zdjąłem swoją bluzę, wieszając ją na oparciu krzesła.    
   - Już wszyscy wiedzą? - zapytała mnie z uśmiechem.
   - Od nas wszyscy - uśmiechnąłem się i usiadłem. - Do twoich rodziców i Loli zadzwonię rano. Nie chcę ich teraz budzić.
   - No tak. Lola od razu chciałaby przylecieć - zachichotała cicho.
   - A ona sama za niedługo będzie rodzić, więc Isco musi jej pilnować. - puściłem do niej oczko. 
   - Chyba nie wierzysz w co mówisz - szepnęła i cały czas wpatrywała się w Victora.
   - Może, ona zawsze robi co chce. Jest już późno Cris, powinnaś spać, bo na pewno jesteś wykończona. 
   - I to jak. Ale zostaniesz przy nas, prawda?
   - No pewnie. Będę was pilnować, żeby nikt mi was nie ukradł. - pokazałem jej język i wstałem. - Daj, odłożę go do łóżeczka. - wskazałem na mebel stojący po drugiej stronie. 
   - Tylko bądź delikatny - ostrzegła mnie.
   - Tak, wiem - uśmiechnąłem się i ostrożnie wziąłem go na ręce. Był maleńki i taki kruchy. Odłożyłem go do łóżeczka i pocałowałem w główkę, po czym usiadłem na łóżku przy swojej żonie, a ona się do mnie przytuliła. 
   - Cieszę się, że mam to już za sobą - westchnęła. 
   - Ja też, bo mam was tu już wszystkich. - pocałowałem ją w czoło. 
   - I wystarczy. Jest nas piątka! 
   - Taka piątka, jak palców u jednej dłoni. Zawsze razem. 
   - Idealnie powiedziane - spojrzała na mnie i ucałowała mój policzek.
   - Śpimy? - zapytałem, a ona skinęła głową. Zgasiłem małą lampkę i Cris zasnęła, wtulona we mnie. Rano, gdy Cris i małym zajęły się już lekarze, ja pojechałem do domu. Wziąłem prysznic, zabrałem rzeczy na przebranie dla bliźniaków, coś dla Cris i Victora. Pojechałem do mamy, by je odebrać. Dobrze, że rano zrobiłem małemu zdjęcie, bo inaczej mama by mnie chyba ukrzyżowała. Zabrałem Rosario oraz Rafaela i pojechaliśmy do szpitala.  
   - Tatusiu, a będziemy mogli go przytulić? - zapytała Rosario.                                 
   - Jest jeszcze maleńki, więc chyba musicie jeszcze odrobinkę poczekać, ale za to możecie go potrzymać za rączkę. - uśmiechnąłem się do wstecznego lusterka. 
   - No dobrze! - odparła, a Rafa pokiwał głową ze zrozumieniem. - Tatusiu, a mamusię będziemy mogli przytulić? - zadała kolejne pytanie.
   - Jak najbardziej - skinąłem głową i zaparkowałem pod szpitalem. 
   - Super! - ucieszyli się i zaczęli odpinać swoje pasy. Ja wysiadłem z samochodu i po chwili pomogłem wyjść bliźniakom. Złapałem ich za dłonie i razem weszliśmy do szpitala. Wyjechaliśmy windą na odpowiednie piętro i zaprowadziłem dzieci pod salę, gdzie przebywała Cristina z Victorem.
   - Ale cichutko, dobrze? Wasz braciszek może spać. - powiedziałem i otworzyłem drzwi, wpuszczając ich pierwszych. Po ciuchy weszły do środka i od razu skierowali się do Cris, która ich mocno przytuliła. Kiedy się od siebie odkleili dzieci podeszły do łóżeczka, w którym leżał Victor.    
   - Jaki jest malutki! - zawołał Raf.
   - I taki sam jak tata! - zachichotała nasza córka, a ja podszedłem do Cris i przywitałem się z nią. 
   - Zrobiliśmy dla niego laurkę! Ale została w domu - powiedział smutno nasz starszy syn.
   - To nic. Później mu ją dacie - odezwała się Cristina.
   - Racja, a może któreś chce zadzwonić do dziadków, do Malagi i pochwalić się braciszkiem, co? - zaśmiałem się i wyjąłem telefon z kieszeni.
   - Ja! - Ros do mnie przybiegła.
   - Dobrze. - wziąłem ją na kolana i wykręciłam numer, podając jej telefon. 
   - Babciu, babciu! Mam małego braciszka! - krzyknęła do telefonu. Zaczęła nawijać, że jest malutki i podobny do mnie, a później oddała telefon Cris, która chwilę rozmawiała ze swoją matką. - Tatusiu, jestem taka szczęśliwa - przytuliła mnie mocno. - Zawsze marzyłam o młodszym rodzeństwie, jak Maria!
   - No widzisz, jak Victor podrośnie, to będziecie się z nim bawić. - dałem jej pstryczka w nos.  

CRISTINA

  Koło południa moja sala przetrwała prawdziwe oblężenie, a mianowicie odwiedziny całej rodziny mojego męża plus Marc z Violą, Cristian z Lloreną, Martin z Maite i nawet przyszedł Dos. Wszyscy chcieli zobaczyć małą kopię mojego męża. Później Thiago zabrał bliźniaki do domu i obiecał że przyjedzie jeszcze sam popołudniu, a ja miałam chwilę wytchnienia, bo Victor spał. 
Wzięłam swój telefon do ręki i wybrałam numer Loli. W końcu i Alarconowie powinni się dowiedzieć o tym, że już urodziłam. 
   - Hej Cris, jak tam się czuje druga ciężaróweczka? - zaśmiała się do słuchawki.   
   - Ciężarówka w nocy wyładowała pakunek - odparłam z uśmiechem.
   - Co?! Chyba żartujesz? - krzyknęła.
   - Nic, a nic. Piętnaście minut po północy na świat przyszedł Victor Alcantara - powiedziałam zadowolona. 
   - To gratulacje! Tak się cieszę, Cris! - zapiszczała.
   - Ja tak samo. Trochę się wycierpiałam, ale było warto - spojrzałam w stronę łóżeczka. - A urodę faktycznie odziedziczył po Alcantarach. 
   - No proszę! Muszę go jak najszybciej zobaczyć - zaświergotała radośnie.
   - Poczekaj, w tym stanie nie możesz tak po prostu sobie latać z Anglii do Hiszpanii. 
   - No wiem. Isco by mnie nawet nie puścił - mruknęła, a ja byłam pewna, że przewraca właśnie oczami.
   - Poproszę Thiago to później podeśle wam zdjęcia, ok? 
   - O tak! Ciocia Lola musi go zobaczyć - zachichotała cicho. - Isco! Cris urodziła! - krzyknęła.
   - Choć trochę podobny do tatusia czy tak jak bliźniaki? - słyszałam jak się śmiał. 
   - Podobno wygląda jak Thiago! Isco, musimy go zobaczyć!
   - Lola, nie gorączkuj się tak. - zaśmiałam się. - Nie ucieknie wam. Zobaczycie go jeszcze. 
   - Nie martw się. Już ja nad tym zapanuje - usłyszałam głos Isco, który musiał odebrać jej telefon.   
   - Tak dokładnie. Ujarzmij tą swoją złośnicę, w gorącej wodzie kąpaną. I czekajcie na swoje dziecko. 
   - Czekamy, czekamy. Cris, a Thiago trwał przy twoim boku czy mu się zemdlało? - zapytał z ciekawością.
   - Mój odważny rycerz wytrwał do samego końca i ściskał mnie za rękę. 
   - Dobra, daj mi już ją! Idź do dzieci! - mówiła Lola, która zapewne stała obok.
   - Isco ma zamiar mdleć, że tak wypytuje? - zachichotałam. 
   - Nie mam pojęcia - mruknęła jego żona. - On bardziej przeżywa ten poród niż ja.
   - No to lepiej nie chodź już na jego mecze, dobrze ci radzę. Ja zaczęłam rodzić na tym z Borussią! 
   - Ale jaja! - zaśmiała się cicho. - Chciałabym to widzieć!
   - Mi nie było do śmiechu, jak zaczęły mi wody odchodzić na plastikowym krzesełku!
   - Wybacz, kochana. Jednak ta wizja mnie powala na kolana!
   - Zobaczymy jak będzie z tobą! - odgryzłam się. 
   - Na razie jest okej. Jednak dzidzia daje mi w kość, bo ciągle kopie.
   - A to pewnie po tatusiu! - wyszczerzyłam się. 
   - Tak, tak! To na pewno po nim - dołączyła do mnie.
   - No to mamy wytłumaczenie - odparłam. - A jak dzieci? Też nie mogą się już doczekać? 
   - Tak. Szczególnie Maria, która marzy o braciszku!
   - No to moi też się na niego uparli i mają - uśmiechnęłam się. - I sami imię wybrali!  
   - To słodkie - zapiszczała. - Ja teraz chciałam mieć niespodziankę. Nie wiem co będziemy mieli, więc mamy dwa imiona! 
   - Zdradzisz jakie? 
   - Tulio i Emily. I nawet nie pytaj kto wybierał!
   - Czyżby Isco? - zaśmiałam się. 
   - Z Alvaro. Mówił mu imiona i jeśli mały się uśmiechnął to znaczyło, ze mu się podoba! Później wybrali najlepsze i mamy to - powiedziała poważnie.
   - Co ty tam z nimi masz! - pokręciłam głową. - Ja nie wiem skąd bliźniaki ubzdurały sobie Victora, ale po prostu tak miało być i nie było odwrotu. 
   - To piękne imię. Jestem pewna, że idealnie do niego pasuje. 
   - No wiesz, Rafael wpasowało się idealnie! Boję się, że jak Rafinha zmajstruje kiedyś syna to nazwie go Thiago! U nich to wszystko jest możliwe!  
   - To byłoby nawet zabawne, sama przyznaj - zachichotała.
   - No dobra, masz rację, jest! Kolejna generacja Rafaela i Thiago Alcantary! 
   - Nie wiem czy świat jest na to gotowy, Cris - jęknęła.
   - Nie strasz mnie nawet! Chociaż jakby syn Rafy wdałby się w mojego męża to byłby spokojny!
   - Bardzo, bardzo spokojny! Aż za!
   - Potulny jak baranek! - zaśmiałam się i wtedy do sali wszedł lekarz. - Lola wybacz, ale muszę kończyć. 
   - Jasne. Rozumiem. Trzymajcie się! 

1 komentarz:

  1. Jej i jest mały Victor *...*
    Nie ma to jak rodzić na meczu :D Teraz tylko czekać na dziecko Loli ;)

    OdpowiedzUsuń