niedziela, 8 czerwca 2014

Czterdziesty pierwszy: Mamo, ale my chcemy braciszka!

CRISTINA

   Dwie godziny po tym jak wróciliśmy do domu i w miarę szybko wypakowałam walizki, usłyszałam dzwonek do drzwi. Schodząc na dół, usłyszałam, że dzieci już otworzyły drzwi gościom i jak to się okazało, byli to moi rodzice. Uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam, przytulić ich. 
   - Fajnie was widzieć. - wyszczerzyłam się i stanęłam pomiędzy bliźniakami.  
   - My też się cieszymy, że was widzimy - powiedziała mama i wszystkich nas po kolei wyściskała.
   - A i coś da was mamy. - zawołał mój tato i wyjął z torby paczkę i podarował dzieciom, które szeroko się uśmiechnęły.
   - Co się mówi? - zwróciłam się do nich. 
   - Dziękujemy! - krzyknęły równo i pobiegły do salony, by rozpakować paczkę.
   - Wejdźcie do środka - zwróciłam się do nich.   
   - Tak, tak. - powiedziała mama i we trójkę udaliśmy się do salonu.
   - Puzzle! - krzyczały moje dzieci i podbiegli do dziadków, mocno ich przytulając.
   - Może się czegoś napijecie? - zaproponowałam z uśmiechem. 
   - Nie, nie trzeba - machnął ojciec dłonią i usiadł na kanapie. - Cieszycie się? - zwrócił się do dzieci.
   - Bardzo - Ros pokiwała główką.
   - Ułożycie z nami? - zapytał Rafael i spojrzał na swoich dziadków.
   - To ja może i tak pójdę po sok. - uśmiechnęłam się.
   - Poukładajcie z dziadkiem, a ja pójdę z mamusią. - powiedziała mama i ruszyła za mną.  
   - Jak tam w Polsce? Widziałaś się z Thiago? - zapytała.
   - Dobrze. No pewnie, że się widziałam. - uśmiechnęłam się lekko. - Dzieciaki były szczęśliwe. - dodałam i wylałam sok z kartonu do dużego dzbanka. 
   - Nie dziwie się. A co z jego nogą? 
   - Na początku była spuchnięta, ale jest troszeczkę lepiej. Jest pod ciągłą obserwacją lekarzy ze sztabu i ma nadzieję, że zagra w finale. Wszyscy mamy!
   - No pewnie. Jak on zagra to na pewno wygrają! - zaśmiała się cicho i położyła szklanki na tacę.
   - Oczywiste! - wyjęłam z szafki paczkę ciastek. - I tak przecież niektórzy praktycznie grają u siebie. - uśmiechnęłam się. 
   - Ale różnie to bywa. Finał to pewnie nie jest łatwy mecz - mówiła jak znawczyni.
   - Mamuś! Ty i piłka? - zaśmiałam się. 
   - Staram się dla zięcia - puściła mi oczko.
   - No tak. - powiedziałam w miarę normalnie i nawet wysiliłam się na lekki uśmiech. - Na pewno to docenia. - wyłożyłam ciastka na talerzyk.    
   - Doceni jak zobaczy nas na trybunach! Kupiliśmy sobie już jego koszulki!
   - No to na pewno zagra i da z siebie wszystko. - roześmiana pokręciłam głową i wzięłam tacę, wychodząc z kuchni. 
   - Mama cię zamęczała pytaniami o Thiago? - usłyszałam głos ojca, kiedy tylko weszłam do pomieszczenia.
   - No co, po prostu martwię się o zięcia! - obruszyła się, kiedy skinęłam głową z szerokim uśmiechem. 
   - I dlatego chciałaś poznać wszystkie zasady piłki nożnej? - spojrzał na nią i zaśmiał się cicho.          
   - Faceci! Języka za zębami nie utrzymają, a to niby my plotkujemy i rozgadujemy! - wzruszyła ramionami i usiadła przy bliźniakach. 
   - Ale mamo, to przecież nic złego - wzruszyłam ramionami. - Thiago na pewno się ucieszy.
   - Z czego się ucieszę? - usłyszeliśmy radosny głos mojego męża, który właśnie pojawił się w progu salonu. Wszedł i przywitał się z wszystkimi. Usiadł na oparciu fotela, na którym siedziałam i pocałował mnie w czubek głowy, a ja się uśmiechnęłam, bo w końcu muszę stwarzać pozory cudownej rodzinki. 
   - A tak sobie rozmawiamy - wyszczerzyła się mama.
   - O tym, że twoja teściowa dla ciebie zaczęła interesować się piłką nożną - dodał ze śmiechem tata.
   - O, bardzo mnie to cieszy. - zaśmiał się. - A co to wy tutaj macie? - pochylił się nad bliźniakami.
   - Dostaliśmy puzzle od dziadków! - wyszczerzył się Rafael. 
   - Super. A podziękowaliście im? - spojrzał na nich.
   - Tak! - odparła szybko Rosario.
   - No to dobrze. - pogłaskał ją po główce.
   - Macie już jakieś plany na wakacje? - zapytał tata.
   - Ibiza. - odpowiedział Thiago.
   - Znowu? - zaśmiała się mama. 
   - Lubimy to miejsce - spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. - Zabieramy Isco z jego synkiem. 
   - No właśnie gdzieś czytałam, że Lola ma zagrać w czymś z Marią, tak? 
   - Tak. W Barcelonie - odpowiedziałam z uśmiechem.
   - No to będziesz ją miała blisko. - zaśmiała się.
   - I dzieci będą blisko Marii, żeby się móc bawić. - dodałam. 
   - Raf na pewno się ucieszy - wyszczerzył się mój mąż i spojrzał na syna.  
   - Czyżby podobała mu się córka Loli? - zaśmiał się mój tato.
   - Rośnie z niego taki podrywacz jak z wujka. - dorzucił Thiago. 
   - Albo zakocha się na zabój jak tatuś i Maria będzie tą jedyną - mama spojrzała na nas.
   - Dokładnie. - uśmiechnął się Thiago i położył dłoń na moim ramieniu. - Ale jakby nie patrzeć to Rafael też w końcu znalazł Katinę.
   - Kto tu kogo znalazł? - zaśmiałam się.
   - No dobra, ona pierwsza uderzyła do niego! - pokręcił głową ze śmiechem. 
   - Najważniejsze, że są szczęśliwi - mruknął tata.
   - I już spodziewają się dziecka - zauważyłam. 
   - To dobrze! Dzieci w związku są bardzo ważne.
   - Popieram mamę. Może byście sprawili bliźniakom jakieś rodzeństwo? - zapytał ze śmiechem tata.              
   - Jak na razie jest dobrze z samymi bliźniakami. - odpowiedziałam i pogłaskałam po główce Rafaela, który siedział obok. 
   - Mamo, ale my chcemy braciszka! - oburzył się.
   - Nigdy o tym nie wspominaliście. - zdziwił się Thiago. 
   - Ale chcemy, bo Maria też ma! - dołączyła do nas Ros.
   - To jak? - wyszczerzył się Raf. - Będzie czy nie? 
   - To nie jest takie proste jak wam się wydaje - zaśmiałam się nerwowo.
   - Ale zobaczymy co da się zrobić - dodał szybko Thiago.
   - No widzicie, dzieci już macie duże, więc nie ma na co czekać. - uśmiechnęła się mama. 
   - Jak na razie nie chcemy - odparłam spokojnie.
   - Ale my chcemy! - zawołał Raf. 
   - Dzieci, to poważna sprawa - odezwał się Thiago i spojrzał na mnie. - Jeśli mamusia teraz nie chce, to musimy poczekać.
   - No dobrze. - mruknęła Ros i oboje wrócili do układania.
   - Pomyślcie. - mama mrugnęła do nas. 
   - Na pewno to zrobimy - Thiago lekko się uśmiechnął.
   - Dobra. - mruknęłam i wstałam. - Pójdę przygotować wam pokój. - uśmiechnęłam się lekko do rodziców. 
   - Dziękujemy - uśmiechnęła się mama i zaczęła rozmowę z Thiago. Wyszłam na górę do gościnnego pokoju i zaczęłam ubierać pościel w czyste poszewki. Cieszę się, że przyjechali, bo dawno ich nie widziałam, a w końcu to moi rodzice. Temat, który dziś poruszyli lekko mnie zdenerwował i postawił w niezręcznej sytuacji. Nie wiedziałam jak mam reagować i co odpowiadać.

THIAGO

   Obudziłem się dość wcześnie. Dziś ma być finał, a mój los nadal był niewiadomy. Wcześnie wstawiłem się u sztabu medycznego. Opuchlizna całkowicie zeszła, boleć też już nie bolało, a i normalnie chodziłem. Wszystko dlatego, że miałem jakieś okłady, maści, ćwiczenia. Siedziałem w hotelowym lobby i czekałem na lekarza, który miał wydać ostateczny głos w sprawie - zagram czy nie. W końcu to finał i chcę tam być na murawie, zagrać.
   - Panie Alcantara. - usłyszałem. Przede mną stał główny lekarz z jakimiś kartkami w ręce. Usiadł obok. - Chyba mam dobre wieści. - uśmiechnął się. - Rozmawiałem z pana trenerem i pozwoliłem na grę, ale na pewno nie na całe dziewięćdziesiąt minut.
   - Naprawdę?! To świetna wiadomość! - ucieszyłem się.    
   - Tak. - zaśmiał się. - Może pan dziś być na porannym treningu i potem grać. - dodał i wstał. - Powodzenia. - wyciągnął do mnie dłoń, a ja ją uścisnąłem. Cieszę się jak nigdy, naprawdę! Mogę zagrać dziś wieczorem z Niemcami! 
   - A ty czego się szczerzysz? - po chwili obok mnie pojawił się Isco.
   - Bo zagram! - zacząłem się śmiać. 
   - O, to też się cieszę - wyszczerzył się i usiadł obok mnie.
   - Jest genialnie! Ale poczekaj... - mruknąłem i wyjąłem telefon z kieszeni. - Muszę zadzwonić do Cris i jej powiedzieć. 
   - No tak. Żonka najważniejsza - przewrócił oczami.
   - Ciągle jest. - uśmiechnąłem się i wykręciłem numer.
   - Halo. - usłyszałem jej zaspany głos.
   - Pewnie cię obudziłem, ale chciałem wam powiedzieć, że zagram! 
   - To wspaniale! - zapiszczała.
   - Też się bardzo cieszę. - odparłem, ciągle się uśmiechając, a Isco mi się przypatrywał.  
   - Dzieci będą zachwycone. Już nie wspomnę o mojej mamie - zaśmiała się.
   - Cris... - zacząłem. - Powiedz im, że je kocham. I nie tylko ich. - szepnąłem. - Nie będę już przeszkadzał. Śpij dalej. - dodałem. 
   - My też cię kochamy - wyszeptała.
   - Wiem. - lekko się uśmiechnąłem. - Do zobaczenia na stadionie.
   - Do zobaczenia - mruknęła i rozłączyła się. 
   - Czyli z wami nie jest tak źle czy mi się tylko wydaje? - zapytał Alarcon. 
   - Niestety wydaje - westchnąłem. - Przy kimś udajemy, że wszystko gra.
   - Ale przynajmniej nie skaczecie sobie do gardeł. 
   - No nie, bo mamy dzieci. I one są dla nas najważniejsze - uśmiechnąłem się lekko.     
   - A przede wszystkim to chyba nigdy was nie widziałem żebyście na siebie krzyczeli. Jesteście chyba najspokojniejszą parą jaką znam. - mówił. 
   - W porównaniu do was to na pewno - zaśmiałem się cicho.
   - Oj no dobra. - machnął ręką. - Ja po prostu czasem za głośno mówię. - pokręcił głową i wtedy zauważyliśmy zbliżającego się do nas, zaspanego Bartrę. Rzucił się na drugą kanapę.
   - To takie dziwne, być w Barcelonie i nie spać w swoim własnym łóżku. - jęknął.  
   - Zgadzam się - pokiwałem głową. 
   - I przy własnej żonce, w swoim domku. - wyliczał. - Mogłoby być już po finale i po powrocie z tej całej fiesty w Madrycie. 
   - Nie wiemy czy wygramy. - zaśmiał się Isco.
   - Musimy! Mój synek na to czeka - wyszczerzył się Bartra.
   - Twój synek ma kilka miesięcy - przypomniałem mu, a ten machnął ręką.
   - On bardziej na to czeka niż twoje sześciolatki. - wskazał na mnie. - On ma tego piłkarskiego ducha po mnie. - wyszczerzył się. 
   - Bartra, ty jesteś tak samo głupi jak osiem lat temu - Isco pokazał mu język.
   - On się w ogóle nie zmienił! Prócz tego, że się ożenił i syna zmajstrował! - zaśmiałem się. 
   - Współczuje Violi i Danielowi - powiedział Alarcon.
   - Ej! Nie obgadujcie mnie! Jestem obok! - oburzył się Marc, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
   - I tak samo się obraża! - dorzuciłem.
   - Co wam tu tak wesoło? - obok pojawili się Alvaro i Cristian.
   - Suń tyłek Marc, cała kanapa twoja?! - warknął na niego Vazquez. 
   - Nawet poleżeć nie można - westchnął teatralnie.
   - A która to właściwie godzina? Muszę do rodzinki zadzwonić - zapytał Isco.
   - Za pół godziny ma być śniadanie. - odpowiedział Tello, a w tym momencie za nimi pojawił się Camacho i Martin.
   - Po drodze spotkaliśmy lekarza. Sprzedał nam dobrą nowinę! - wyszczerzył się Montoya i spojrzał na mnie.  
   - Widzę, że wszyscy się cieszą z mojego powrotu na boisko - odpowiedziałem im z szerokim uśmiechem.
   - No oczywiście! - odpowiedział Tello. - No ktoś mi musi podawać dobre piłki, nie? Wybacz Isco. - zaśmiał się.  
   - Gdyby nie ja to by was w tym finale nie było! - zaśmiał się cicho i wskazał na telefon. - Idę zadzwonić.
   - Przychwalaj sobie. - cmoknął do niego Bartra. - I tak wiadomo, że to ja jestem najlepszy! - prychnął. - A i pozdrów Lole i dzieciaki! - dorzucił. 
   - Pewnie Marc, jesteś najlepszy - zaśmiałem się.
   - No tak! W końcu jestem kapitanem!
   - Chyba na swoim statku we śnie. - Alvaro pokazał mu język. 
   - Spadaj, Alvaro - warknął w jego stronę i zrobił obrażoną minę.
   - Dobrze, dobrze. - wyszczerzył się Vazquez.
   - Dobra, zejdźcie już z niego. - pokręciłem głową. 
   - I tak idę już na śniadanie! - powiedział i wstał z kanapy. Po chwili skierował się w stronę hotelowej restauracji.
   - Obraziłeś sobie go chyba. - zaśmiał się Martin.
   - I tak zaraz będzie już ze mną gadał. - Alvaro machnął ręką. - Ej, głodny jestem. - mruknął i złapał się za swój brzuch. 
   - No to idziemy coś zjeść - wszyscy wstali i ruszyli za Bartrą.
                   
LOLA

   Nadszedł dzień finału Euro 2020, który odbędzie się w Barcelonie. Zagra nim w Hiszpania oraz Niemcy, którzy regularnie występują w finałach. Również regularnie je przegrywają, ale akurat dla nas jest to mega pozytywna sprawa. Wystroiłam dzieci oraz siebie w koszulki Isco i pojechałam na Camp Nou. Na miejscu czekała na nas Cris z bliźniakami, Viola z Danielem oraz reszta partnerek i żon piłkarzy. My rozsiadłyśmy się wygodnie w loży a dzieci nie mogły usiedzieć na miejscu.
   - Rafa na pewno będzie piłkarzem - zaśmiałam się cicho i wskazałam na synka moich przyjaciół.   
   - No proszę cię! - odparła Cris. - Teraz już wiem, kto tak porządnie kopał w brzuchu! 
   - Po tatusiu - zachichotałam i zabrałam Alvaro na kolana. - U mnie cała trójka była dość spokojna.
   - No to miałaś szczęście. Thiago już wtedy śmiał się, że dzieci będą piłkarzami. - lekko się uśmiechnęła. - Moi rodzice ostatnio zaczęli mówić o kolejnym wnuku. - mruknęła ciszej, bo niedaleko nas siedziało państwo Malave wraz z matką Thiago i jej mężem oraz Mazinho. 
   - I jak z tego wybrnęłaś? - zapytałam ciszej, spoglądając na Marię, która obserwowała murawę. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że to właśnie ona pójdzie w ślady ojca.
   - Powiedziałam, że na razie nie chcę kolejnego dziecka. I Thiago był wtedy w domu, oboje byliśmy zmieszani. 
   - Wcale mnie to nie dziwi. To musiała być cholernie dziwna sytuacja.
   - Jeszcze dzieci dorzuciły swoje trzy grosze, że chcą małego braciszka. - zaśmiała się kpiąco. 
   - Skąd im to przyszło do głowy? - zmarszczyłam brwi. - Przecież wcześniej nic nie wspominali.
   - Sama nie wiem. - szepnęła i spojrzała na murawę. - Wychodzą. - wskazała. 
   - O, to dobrze! Tak się stresuje! - wyszczerzyłam się. - Ostatnio się tak stresowałam na finale Ligi Mistrzów.
   - Barcelonie się nie udało w półfinale, ale za to Manchester dokopał Bayernowi. - wyszczerzyła się. - Ale dziś też mamy zwycięzców przed sobą. - dodała. 
   - Manchester zawsze dokupuje swoim przeciwnikom - puściłam do niej oczko. Isco spędził w United kilka ładnych lat, więc wcale nie dziwiło mnie moje zaangażowanie w kibicowanie im. Podobało mi się w Anglii i oboje nie chcieliśmy zmieniać otoczenia. - Myślisz, że wygrają? - zapytałam szeptem.
   - W końcu mają najlepszych kibiców na świecie, nie? - wskazała na dzieciaki. 
   - Prawda - zaśmiałam się. W tym momencie chłopaki stanęli do hymnów, a wszyscy kibice zrobili to samo. Najpierw goście i ten ich okropny język, a później hymn Hiszpanii. Uściśnięcie dłoni, wymiana proporczykami i wspólne zdjęcie kapitanów z arbitrami. Wszyscy ustawili się na swoich miejscach, więc połowa boiska była bordowa, a druga biała. Gwizdek i piłka poszła w ruch. 
   - Patrz na dzieci - szepnęłam do przyjaciółki i obie spojrzałysmy w ich stronę. Cała trójka wpatrywała się jak zaczarowana w boisko i ani na sekundę nie spuszczała wzroku z piłki.
   - I to wszystko przez to, że Thiago i Isco są piłkarzami, nie? - zaśmiała się, a wtedy podszedł do nas najmłodszy brat Thiago, Bruno. Jedenastolatek ładnie się przywitał i stanął przy naszych dzieciach. Wujek niewiele starszy od dzieci swojego brata. Tak im się fajnie ułożyło. 
   - Rozumiem Rafaela, ale dziewczynki?! Ja nie wiem co one w tym widzą - uśmiechnęłam się lekko.
   - Ej, piłka jest fajna, co ty chcesz? Pamiętasz z resztą, że jako jedna z niewielu dziewczynek w szkole ją lubiłam. 
   - Ja zawsze byłam bardziej dziewczęca - zaśmiałam się cicho i spojrzałam na boisko. Thiago niby był kontuzjowany, a szalał jak na gwiazdę przystało.
   - Loluniu! - usłyszałam za sobą radosny głos.
   - Ktoś musiał. - pokazała mi język. - No cześć Antonio. - dorzuciła, a ten usiadł obok nas. 
   - Gdzie masz rodziców? - zapytałam i spojrzałam na niego.
   - Nie wiem. Ja miałem tylko ich tutaj dostarczyć - wzruszył ramionami i wyszczerzył się.
   - Tak się o nich troszczysz? - zaśmiała się Cris. - Ja swoich mam na widoku. - wskazała na miejsce obok Alcantarów. - Tylko nie wiem gdzie wcięło Rafe z Katiną, a o Thaisy już nie wspominając. - wzruszyła ramionami. 
   - Niech Isco się o nich troszczy - machnął ręką i zabrał ode mnie małego. - W sumie to taki synek by mi styknął - dodał ze śmiechem.
   - No to na co czekasz? - wyszczerzyłam się. 
   - Ech, sam nie wiem - mruknął cicho. - Niby kocham tą Julie, ale nie jestem pewien czy to ta jedyna.
   - Antonio, nie żeby coś, ale latka lecą. - pokazałam mu język i poklepałam po ramieniu. 
   - Co ty chcesz ode mnie?!
   - Isco ma 29 lat i trójkę dzieci, a ty co? - zapytała go Cristina.    
   - Ja mam czas! - wyszczerzył się.
   - Tak! Ty masz zawsze czas! - pokręciłam głową. 
   - Patrzcie! Bramka! - zawołał, a my spojrzałyśmy na boisko.
   - Tata! - krzyczały bliźniaki, a ja zauważyłam, jak Cris spogląda na murawę.  
   - Ktoś tu strzelił brameczkę dla żoneczki - powiedział Antonio i puścił do niej oczko.
   - To mój syn! - ktoś z tyłu krzyknął, a my się odwróciliśmy. To był nie kto inny jak wariujący Mazinho. Cris opowiadała, że często tak reaguje na bramki Thiago i Rafinhy.
   - Udało mu się. - powiedziała Cristina z lekkim uśmiechem. 
   - Wcale nie udało. Bardzo dobrze gra - mruknęłam do niej.
   - Daje z siebie wszystko. - uśmiechnęła się.
   - Wymiata. - dorzucił Antonio. 
   - Za to Isco gra jak.. - zamachałam rękoma.
   - Co narzekasz? W półfinale strzelił dwie bramki! - obruszył się jego brat,
   - Ale teraz mamy już finał! - oburzyłam się. Nie lubiłam jak mu nie wyszło na boisku, bo wtedy wracał do domu i był zły na wszystkich.
   - Daj się innym wykazać - Cris szturchnęła mnie ramieniem.
   - Ona za wiele od niego wymaga. A później ten do mnie dzwoni i się żali! - powiedział Antonio.
   - Mój mąż ci się zali? - otworzyłam szeroko oczy.
   - Przecież to mój brat - odparł z uśmiechem.
   - Dobra! Patrz ty lepiej jak grają. - pokręciłam głową. 
   - No dobra, dobra - powiedział i przestaliśmy gadać. W skupieniu obejrzeliśmy końcówkę pierwszej połowy. Piłkarze zeszli do szatni z prowadzeniem po golu Thiago. Od wygranej dzieliło ich tylko 45 minut.

1 komentarz:

  1. Thiago gra w finale i jeszcze strzelił bramke <3 Zobaczymy jak potoczy sie druga połowa :D no i ich dzieciaki są takie słodkie *...*

    OdpowiedzUsuń